limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:1796.00 km (w terenie 149.00 km; 8.30%)
Czas w ruchu:95:47
Średnia prędkość:18.75 km/h
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:64.14 km i 3h 25m
Więcej statystyk

DPD

  • DST 36.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 19.64km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 lipca 2018 | dodano: 20.07.2018

Rozruch sprawny i z zapasem czasu ale po sprawdzeniu prognozy zaczynam celowo opóźniać. Radary mówią, że od Tarnowskich Gór przeleci jeszcze krótka fala deszczu a potem ma już być ok. Tak więc czekam. Przestaje padać nieco po 6:00. Robię przepak z zestawu gumowego na konwencjonalny i ruszam w drogę. Jest 6:22. Od razu kręcę z uczuciem. Że dziś na full-u to nieco to ułatwia sprawę bo mogę się mniej przejmować dziurami, krawężnikami i innymi nieciągłościami i przeszkodami. Jadę kolejny raz przez Będzin. Do izby wytrzeźwień średnia 25km/h. Potem jednak spada bo przeskoczenia jest kilka podjazdów. Ostatecznie na mecie jestem z 2 minutami straty. Na łeb mi nie nakapało ale i tak jestem mokry. Przynajmniej raz porządnie nabrałem wody do butów. Poza tym fontanna kropelek wyrzucana spod przedniego koła nie raz mi poleciała na gębę. Ale nic to. Po południu ma być pięknie i to mnie trzymało na dojeździe. Tak w ogóle to mknęło się całkiem przyjemnie.

Prognoza się sprawdziła. W ciągu dnia wychynęło zza chmur słońce i tak mu zostało. Chmurki zamieniły się w białe baranki. Wiaterek nawet jeśli jakiś był to tak nieuciążliwy, że go nie zauważyłem. Wracam sobie tempem niespiesznym początkowo asfaltem przez Mortimer i Reden pod Most Ucieczki. Akurat na skrzyżowaniu rozkraczył się był dźwig. Na parkingu przy molo widzę sporo samochodów więc odpuszczam bieżnię i skręcam w stronę Zielonej. Mostek na wjeździe rozebrany. Ktoś wrąbał tablicę informacyjną do wody robiąc sobie przeprawę. Zrobiła się przy tej okazji mała dyskusja bo jednych to bulwersowało a inni uważali, że żadne wielkie halo się nie stało. Powiedziałem swoje i ścieżką objechałem to sobie terenem aż do ronda i wróciłem na asfalt. Objechałem teren parku ogrodzony jako plac robót i wbiłem na mostek na Czarnej Przemszy by przedostać się na czarny szlak do Łagiszy. Potem jego przedłużeniem jadę w stronę lasu gródkowskiego i dalej przez pola do Psar. Potem jeszcze lekkie zagięcie przy Dino i do domu. Bardzo miła odmiana w pogodzie. Powrót, mimo kilku błotno-kałużowych odcinków, bardzo przyjemny.


Kategoria Praca

DPD

  • DST 35.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 19.27km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 19 lipca 2018 | dodano: 19.07.2018

Zbieram się sprawnie ale jak zwykle jest ale. O 5:30 jeszcze na zewnątrz jest względnie. Przed 6:00 już równo pada. Niezbyt mocno ale wygląda na to, że szybko nie przestanie. Zaczynam przepak na wersję wodoodporną i wdziewanie zestawu gumowego. I robi się 6:15. Ponownie kręcę dojazd przez Będzin choć tym razem nie ze względu na to jak długo będzie mnie okapywać ale po prostu mam już mało czasu. Droga spokojna zwłaszcza, że dziś nie ma targu w Będzinie. Po drodze opad słabnie i do celu docieram bardziej mokry od środka jak z zewnątrz. Jestem 4 min. po czasie. Jechało się nawet przyjemnie ale i tak mam nadzieję, że powrót będzie już na sucho.

Trochę popadało, potem powiało i wysuszyło. Tuż przed wylotem jeszcze lekko postraszyło. Kiedy ruszam warunki są znacznie lepsze niż rano. Co prawda niebo zaciągnięte szarymi chmurami i wieje dość zauważalnie z północnego zachodu lub zachodu ale da się jechać we wdzianku "na krótko". Trasę powrotną kręcę jak wczoraj. Na Pogoriach pustawo. Ciągle muszę się upominać by kręcić na Srebrnym miękko. Kiedy docieram w końcu do domu oglądam napęd. Nie jest dobrze. Czwórka mocno wypiłowana na wolnobiegu. 3 i 5 też już mają nie ten kształt co powinny. Blat na korbie zjechany. Nie ma dziwne, że łańcuch się nie ma czego trzymać. BS, po przepatrzeniu wpisów, zeznaje, że napęd w Srebrnym ma jakieś 2,8k km. Nie za wiele ale zważywszy, że jeżdżę tym rowerkiem przy podłych warunkach (śnieg, deszcz itp.), to może być, że zdarł się szybciej. Przy okazji obejrzałem też kółka. Tylne ma jeszcze rowek znacznika ale na przodzie jakby wyślizgane. Tak mi przyszło do głowy, żeby wymienić przy okazji też i koła. Może od razu na takie pod tarcze, a tylne dodatkowo pod kasetę, i dorzucić jakieś mechaniki. Tylko że wtedy to już będzie solidny remont za ładnych kilka setek. Prawie pół roweru do wymiany.


Kategoria Praca

DPDZD

  • DST 37.00km
  • Czas 02:05
  • VAVG 17.76km/h
  • Sprzęt Kiedyś Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 lipca 2018 | dodano: 18.07.2018

Nic nie smakuje tak, jak solidna porcja jazdy w kropli o poranku. Zbieram się sprawnie ale zupełnie niepotrzebnie. Radary co chwilę pokazują nadciągający deszcz albo pada. Przeciągam start ile się da jednak 6:12 to już maksimum, które moje nerwy znoszą. Ruszam w kropli. Aby nieco ograniczyć czas jazdy w takich warunkach wybieram wariant przez Będzin. Nawet nie próbuję jechać chodnikami bo nic mnie to nie uchroni przed namoknięciem a dodatkowo jeszcze wydłużyłoby czas przelotu. W sumie poza tym, że mokro to jest nawet przyjemnie. Watr trochę pomaga choć jest niezbyt silny. Wkurzają za to kierowcy. Wielu tylko na "gównoledach". Wielu też wisi innym na zderzaku (przeważnie to ci sami co od "gównoledów"). Zaś wszyscy zdecydowanie trochę za bardzo przyciskają jak na warunki o pogorszonej przyczepności i widoczności. Mimo tego udaje mi się dojechać całym i żywym do celu i to o czasie. Za to jestem kompletnie przemoczony. Wszystko do suszenia. Spotkałem po drodze tylko dwóch rowerzystów: jednego na wylocie z Będzina do Łagiszy i drugiego na zjeździe pod most na Zuzanny.

Już prawie pewien byłem, że powrót też w kropli ale w ostatniej chwili przestało padać. Tylko jakieś drobne, nieistotne kropelki. Wracam przez Mortimer i Reden w stronę Mostu Ucieczki i dalej bieżnią przy P3. Przy takiej pogodzie bardzo tam przestronnie. Spotkałem może kilkanaście osób. Potem przeskok przez tory na bieżnię przy P4 i standardowa droga przez Preczów i Sarnów do domu. Tu od razu zrzucam plecak, zakładam sakwy i robię zwykłe zagięcie do wsiowego Lewiatana. Z balastem zjazd do domu. Przyjemnie się jechało na powrocie choć niespiesznie. Trochę utrudniał wiatr miejscami. Pojawiły się też oznaki bliskiego końca napędu w Srebrnym. Przy mocniejszym depnięciu przeskakuje łańcuch. Muszę się pilnować by na tym rowerku kręcić miękko.


Kategoria Praca

DPD

  • DST 34.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 17.89km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 lipca 2018 | dodano: 17.07.2018

Zbieram się w miarę sprawnie i ruszam o 6:06. Mając w zapasie kilka minutek tempo obieram spacerowe.Na niebie dywan chmur. Wieje ale chyba dla mnie korzystnie bo jakoś nie zauważam oporu powietrza na dojeździe. Jest w sam raz na zestaw krótki. Na drogach tak sobie ale ogólnie spokojnie. Toczę się przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Im bliżej celu tym bardziej mi się chce spać. Tuż przed metą dosięga mnie kilka kropelek. W zapasie mam 5 min. Przyjemny dojazd do pracy.

Powrót nie uszedł mi na sucho. Startuję przy minimalnej kropli w stronę Mecu i dalej na Środulę. Drogi moc zlane przez całodniowe opady więc gdzie tylko mogę jadę chodnikami i ścieżkami, zwłaszcza jeśli są z kostki albo płyt. Jest na nich znacznie mniej wody. Niestety na zjeździe ze Środuli znów opad się rozpędza i ponad 10 min. stoję pod wiaduktem "94" i czekam aż zelżeje. Potem już bez przerw ale w tempie ślimaczym i przy obecności drobnego deszczyku napadowego przez Stary Będzin, Nerkę, Zamkowe, Grodziec i Gródków zawijam do domu. Ostatecznie nie zlało mnie poważnie ale przyjemnie było tak średnio. Miałem jeszcze zrobić zagięcie do wsiowego lewiatana ale lunęło więc z rowerkiem na dziś koniec. Na jutro cięższe podkowy i chyba Srebrną Strzałą.


Kategoria Praca

DPD

  • DST 35.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 19.27km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 lipca 2018 | dodano: 16.07.2018

Rozruch taki sobie i na kołach jestem o 6:09. Jest w miarę przyjemnie. Minimalny podmuch. Trochę chmur, trochę słońca. Kręcę bez ciśnienia bo jest zapas czasu a też wychodzi zmęczenie po wyjeździe. Trasa standardowa przez Łagiszę i Dąbrowę Górniczą. Ruch umiarkowany więc jedzie się spokojnie. Na wysokości betoniarni w Łagiszy kontrola trzeźwości. Tym razem zostałem zaliczony do targetu ale nie przyłączyłem się do finansowania budżetu. Na Zielonej wyskakuje mi przy Przemszy króliczek ale okazuje się, że nie ma za kim ganiać bo nawet nie podnosząc kadencji i tak go wyprzedzam. Reszta drogi bez sensacji. Na miejscu mam 6 min. zapasu. Przyjemny i spokojny dojazd do pracy.

Startuję w powrót przy lekkich kropelkach i asfalcie zlanym ulewą. Trzymam się chodników bo na nich jakby mniej wody. Przed centrum Zagórza zaczyna rzęsiście padać ale udaje mi się nie zmoknąć dzięki pobliskiej wiacie przystankowej. Opad trwa krótko i mogę jechać dalej. Przez Mortimer kieruję się do parku Hallera dalej trzymając się chodników. Potem do C. H. Pogoria załatwić jeden zakup i z balastem niezbyt ciężkim ale powierzchniowo dużym ruszam w powrót do domu. Przez "dworzec kolejowy" kręcę w stronę Zielonej i czarnego szlaku do Łagiszy. Potem Sarnów i prosta do domu. Tempo niezbyt spieszne bo balast miejscami działał jak żagiel i hamował zauważalnie. Reszta drogi już bez opadów i w przyjemnej temperaturze. Po wyhasaniu w świętokrzyskim na razie brak zacięcia do intensywniejszej jazdy.


Kategoria Praca

Kurozwęki - powrót

  • DST 173.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 09:57
  • VAVG 17.39km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Wczoraj odbyło się oficjalne zakończenie zlotu UECT i PTTK ale dziś jeszcze jest w palnie trasa zdrojowa. My jednak z niej rezygnujemy na rzecz powrotu do domu. Skład wracający powiększony o jedną osobę, Marcina. Reszta jedzie samochodami.

Jak się okazało, nasz powrót to była walka na wielu frontach. Przede wszystkim walka z silnym wiatrem z zachodu. Spowalniał nas poważnie aż do Pilicy. Walka również odbyła się na froncie opadów. Ruszamy z Kurozwęk z lekkim poślizgiem wpasowując się w moment po deszczu. Jadę ubrany „na krótko” ale krótko. Na drodze do Szydłowa, gdzie miał na nas czekać Marcin, zaczyna padać. Chwilę walczę w tym, w czym ruszyłem, ale się po prostu nie da. Najpierw zakładam bluzę z długim rękawem a nieco później drugie spodenki. Jest niby lepiej ale warunki podłe. Co chwilę albo rzęsisty deszcz albo solidna ulewa. I z reguły nie ma się gdzie schować. Wkrótce mamy w butach bagno, wdzianka przemoczone. Jednak jedziemy.

Przed Chmielnikiem spotykamy się z Darkiem i Krzysiem, którzy zabierają od chłopaków trochę balastu a zostawiają trochę wdzianek na wszelki wypadek. Ja postanawiam dalej jechać z sakwami. I tak się toczmy.

W bólach dobijamy do Pińczowa. Jesteśmy wykończeni. Zasiadamy na rynku do szybkiego, ciepłego posiłku. Wciągam rosołek i kawę. Pomaga i rozgrzewa. Ruszamy dalej. Za miastem znów nas dopada opad. A już prawie udało się nieco podeschnąć. Cały czas też gdzieś na horyzoncie widać, że leje.

Gdzieś po 50km rwie mi się jedna szprycha w tylnym kole. Akurat jednak pada i jestem na podjeździe więc sprawdzam to kilka km dalej. Urwana przy piaście więc da się wykręcić. Gdzieś przed 70km pada druga. Jestem zły. Zły bo defekt, zły bo głodny, zły bo mokry i zły bo tak.

Zjeżdżamy na pole. Mam zamiar wymienić wyłamane szprychy ale akurat lokujemy się na drodze chmury ulewowej. Szybko się zwijamy ale i tak nas okapuje. Na niedalekim przystanku autobusowym robię serwis. Poszło nawet sprawnie więc ruszamy dalej.

Zaczynamy się rozglądać za okazją do obiadu ale w okół pustki. Musielibyśmy znacznie zboczyć. Jedziemy więc dalej zaplanowaną trasą na Żarnowiec i Pilicę. Przed żarnowcem znów nas dopada lekki opad i solidny wiatr ale udaje się je przesiedzieć na przystanku. Walczymy dalej brnąc pod wiatr i pod górę do Pilicy.

Tu zasiadamy do późnego obiadu „U Ryśka”. Niedrogo, smacznie i dużo. Do tego browarek. Ciężko się ruszyć ale rady nie ma bo czas ucieka. Jest już sporo po 19:00 a my mamy około 60km do przekręcenia.

Wybieramy trasę przez Chechło bo przez Podzamcze obawiamy się dużego ruchu i podjazdów. Niestety na trasie do Chechła też one są ale droga dość spokojna. Nim tam docieramy zachodzi słońce. Ostatnie foto przy wielbłądzie i usiłujemy gnać dalej.

Ostatni wspólny postój wypada nam w Łośniu, niedaleko Kosmicznej Bazy. Siedzimy chwilę na przystanku, posilamy się i uprawiamy śmiech przez zaciśnięte zęby. W końcu się żegnamy i za rondem rozjeżdżam się z chłopakami. Kręcę mozolnie powrót. Jeszcze 22km i będę spał we własnym łóżku. Najpierw jednak te 22km.

Jedzie się ciężko. Zmęczenie sprawia, że tempo sukcesywnie spada. Osiągam jednak w końcu Piekło, objeżdżam P4 i przez Preczów i Sarnów docieram do mojej wioski. Po drodze wskakuję jeszcze do sklepu po trochę świeżych warzywek i kilka innych wiktuałów a potem już jadę ostatnie 2,5km do domu.

Dzień ciężki choć jest i satysfakcja, że udało się jednak powrót wykonać mimo przeciwności aury i losu. Jak jednak Tadek powiedział, jeśli ponownie nam się coś takiego trafi, to szukamy noclegu i jedziemy to na 2x.



Link do pełnej galerii


















Kategoria Kilkudniowe, Serwis, Szprycha

Kurozwęki - trasa bagienna i zakończenie zlotu

  • DST 86.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 19.18km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś trasa krótka a potem zakończenie. Po wczorajszym wyjeździe do Sandomierza i nieco dłuższej nasiadówie z okazji dołączenia do nas Marcina i Marka, dziś rano ciężko się zebrać. Do tego, podobnie jak wczoraj, start trasy przesunięty o godzinę wcześniej, na ósmą.

Zbieramy się opornie. Tadkowi udaje się ruszyć z grupą. Ja i Paweł mamy obsuwę o wielkości około 20 min. Gonimy grupę w stronę Szydłowa po kolei wyprzedzając co chwilę kolejnych jeźdźców. Przelatujemy przez Szydłów wciąż wyprzedzając kolejnych rowerzystów. Trzymamy się cały czas trasy.

Ostatecznie w Chmielniku doganiamy tych, którzy wyruszyli na pół godziny przed startem grupy zasadniczej. Jakoś umykają nam osoby przewodników. Czekamy jednak na rynku na tyle długo, że w końcu zjawia się i przewodnik, który podprowadza grupę pod synagogę, gdzie przygotowany jest pit-stop. Długo tam nie zabawiamy i we trzech: Tadek, Paweł i ja, kręcimy swoim tempem dalej trasę.

Po drodze albo jedziemy z kimś, albo kogoś wyprzedzamy i tak toczymy się aż do Smykowa. Tu czeka na nas suchy prowiant. Tu też chwilę grzejemy się w słoneczku. Większość trasy za nami więc nie ma już potrzeby cisnąć. Toczymy się swoim tempem do Rakowa, gdzie zajeżdżamy do poznanej niedawno restauracji na kawę i ciepłą zupę.

W tym czasie przelatuje drobny deszczyk, po którym ruszamy. Daleko już nie mamy ale i tak na kilku zjazdach i podjazdach dajemy z siebie sporo. Chwilę poświęcamy na foto na zaporze w Chańczy. Potem jeszcze trochę marudzenia wokół zagród z bizonami przy pałacu. Na bazę staczamy się nieco po 15:00. Tu smaczne żarełko przygotowane przez Andrzeja i Krzysia a potem idziemy na oficjalne zakończenie zlotu.

Tu sporo gadania i wręczania okraszonego przelotnymi deszczami i występami grup ludowych. Zwijam się dość szybko bo chcę nieco odpocząć. Chłopaki zostają dłużej.

Dzień jeżdżeniowo krótszy ale intensywny. Dziś połowa trasy pod niezły wiatr. Nie było też za ciepło więc trochę w kość dało.



Link do pełnej galerii

















Kategoria Kilkudniowe

Kurozwęki - trasa sandomierska

  • DST 132.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:59
  • VAVG 18.90km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś najdłuższa z planowanych tras zlotowych do Sandomierza.

Po wczorajszej pogoni z Pawłem i dzisiejszym wcześniejszym wstawaniu mówimy sobie, że dziś jedziemy spokojnie z grupą. Niestety jechało mi się fatalnie w takim tempie i już do Bogorii podkręcam sobie tempo do takiego, żeby pasowała mi i kadencja i obciążenie. Dość szybko trzon grupy zostaje daleko w tyle a po drodze wyprzedzam tych, co wyruszyli przede mną.

W Bogorii chwilę czekam aż dojedzie grupa z przewodnikami ale po kilku minutach daję za wygraną i ruszam dalej. W międzyczasie wyprzedziło mnie trochę szosowców więc mam za kim ganiać.

Do Klimontowa lecę na swoim maksimum pozwalającym utrzymać oddech i obciążenie nóg na stałym poziomie. Kilka osób wyprzedzam ale niewiele. Na rynku w Klimontowie zasiadam na ławeczce rozmawiając z jednym z uczestników zlotu z Zamościa. Powoli docierają kolejni uczestnicy wycieczki i w końcu pojawiają się najpierw moi klubowi koledzy a potem i przewodnicy.

Ruszam z nimi ale tempo i jazda w tłumie mnie dobija. Znów wrzucam swoje optymalne tempo i lecę solo w kierunku Koprzywnicy i potem dalej do Sandomierza. Jedzie się rewelacyjnie. Mało kto wyprzedza mnie, czyli prędkość mam fajną. Czasem też mnie udaje się kogoś wyprzedzić. Od Koprzywnicy droga wzdłuż Wisły płaskim, krętym asfaltem między sadami. Leci się wręcz bosko. Cały czas mam na horyzoncie stadko króliczków na szosach więc jest kogo gonić.

Gdzieś po drodze zaczynam czuć ssanie i wypatruję wjazdu na wały. Jeden, który się pojawił pomijam, bo uznałem, że jeszcze chwilę pociągnę. Potem nie było już okazji wjechać na wały. Dodatkowo ktoś mi wsiadł na koło. Długo się trzymał a potem wyprzedził. Francuz na szosówce. Teraz ja się złapałem jego koła i tak już jakoś poleciało, że nim doszedłem do wniosku, że czas na przerwę i jedzenie, byłem już w Sandomierzu.

Foto, wjazd na rynek i zasiadam w restauracji „30” na wczesny obiadek. Jest 12:00. Konsumpcja zajmuje chwilę ale zasadniczej grupy jeszcze nie ma. Kręcę się trochę wokół wzgórza zjeżdżając i wjeżdżając na rynek z różnych stron.

W końcu przyuważają mnie kompani z Cyklozy. Idą pieszo z przewodnikiem. Kawałek im towarzyszę ale to chyba była końcówka wycieczki bo szybko się grupa rozmywa. Część chłopaków idzie jeść. Generalnie powrót miał startować chyba o 15:00. Szkoda mi tak siedzieć i czekać bezczynnie.

W międzyczasie spotykam Pawła (ale nie tego, z którym wczoraj goniłem grupę). On też po obiedzie i też nie bardzo zachwyca go myśl o czekaniu na godzinę powrotu. Decydujemy się kręcić trasę powrotną we dwóch.

Do Koprzywnicy lecimy tą samą drogą, którą dojeżdżaliśmy do Sandomierza. Okazuje się, że już nie jest tak różowo. Teren nieznacznie się podnosi a do tego wieje dość zauważalny wiatr z kierunku mniej więcej zachodniego. Czeka nas walka.

Nie ciśniemy z tempem tyle tylko by nie mieć wrażenia, że stoimy w miejscu. Dopiero jak zaczynają się pagórki udaje się podkręcić tempo mimo przeciwnego wiatru. Na podjeździe wzniesienia zasłaniają nieco przed opornym powietrzem a na zjazdach przy niewielkich dokrętkach nie są w stanie spowolnić. Kiedy docieramy do pałacu Kołłątajów w Wiśniowej robimy ostatnią przerwę przed skokiem do bazy. Kończymy jazdę kilka minut po 18:00.

Pierwszy zjawia się Paweł (ten, z którym goniłem wczoraj grupę). Ma do nas ponad 1,5h straty a i tak jest to mniej niż będą mieli pozostali bo kiedy tworzę wpis, to zdążyło zjawić się tylko kilku. Paweł doleciał szybko bo powrót robił ściganiowy z dwoma zlotowiczami z Katowic. Przy zmianach udało im się utrzymać ładne tempo mimo wiatru.



Link do pełnej galerii




Kategoria Kilkudniowe

Kurozwęki - trasa świętokrzyska

  • DST 120.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:58
  • VAVG 20.11km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Dziś wybieramy się na trasę świętokrzyską. Najpierw jednak z Pawłem jadę do serwisu w Staszowie. Padł mu tylny hamulec i coś trzeba z tym zrobić bo brakuje go przy niektórych manewrach.

Serwisant staje na wysokości zadania choć zabawa zajmuje prawie godzinę. Podjeżdżamy jeszcze na rynek do piekarni. Wciągam spory kawałek serniczka a Paweł „drożdża” i zaczynamy pogoń za grupą. Na początek wojewódzką prosto do Rakowa. Jedzie się dobrze i sprawnie ale już grupa opuściła Raków kiedy my jeszcze byliśmy w drodze.

Gonimy dalej trasą przez Korzenno, Makoszyn i Bieliny. Tu się zdzwaniamy i mamy info, że ekipa stacza się z Łysej Góry. Na wjeździe spotykamy naszych jak zjeżdżają. Ma górze tylko kilka foto i potwierdzenie i zjeżdżamy na obiad do karczmy poniżej parkingu przed Parkiem Narodowym.

Schodzi blisko godzinka kiedy podejmujemy pogoń. Grupa opuściła już Łagów. Kiedy tam docieramy nie ma już śladu po punkcie karmieniowym. Foto na rynku i naginamy dalej.

Na horyzoncie widzimy w różnych kierunkach solidne opady. W okolicach Dziewiątli dopada i nas. Chowamy się pod gęstymi drzewami i dzięki temu tylko lekko nas okapuje. Zresztą kiedy tylko opad ustaje i zaczynamy kręcić szybko wydostajemy się ze strefy mokrych dróg i przychodzi nam pochować elementy przeciwdeszczowe.

Kontynuujemy dalej szlakiem ale ostatecznie nie udaje nam się dogonić grupy. Chłopaki są przed nami jakieś 50 min. wcześniej. Ale i tak jazda była zacna. Znów równym tempem udało nam się sprawnie przecisnąć całą trasę.

Po drodze trafiło mi się małe auć. Złapałem w gębę jakiegoś latającego potwora, który nim zdążyłem go wypluć dziabnął mnie centralnie w czubek języka. Przez kawałek czasu ból. Potem wrażenie jakbym miał przez godzinę przytkniętą baterię 9V. Potem już tylko wrażenie jakbym sobie język oparzył. Qrka wodna, nie sądziłem, że mi się może taka jazda trafić.




Link do pełnej galerii











Kategoria Kilkudniowe

Kurozwęki - trasa opatowska

  • DST 108.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:29
  • VAVG 19.70km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 lipca 2018 | dodano: 15.07.2018
Uczestnicy

Od samego rana czuję dobrą dyspozycję. Startuję z wszystkimi spod pałacu ale zaczynam szybko podkręcać tempo i jadę swoim rytmem wyprzedzając większość tych co startowali zemną i niemało z tych, co ruszyli wcześniej. Chłopaki po wczorajszym świętowaniu na razie dochodzą do siebie więc lecę solo.

W Bogorii kawałek jadę wspólnie z Pawłem niehanysem ;-p ale jakoś tak znów wrzucam duże tempo i w Ujeździe znów jestem bez klubowiczów. Paweł jednak szybko dojeżdża. Wchodzimy zwiedzić ruiny zamku. Trochę fotek. Zamek robi wrażenie jako ruina. W czasach świetności musiał oszałamiać. Z Ujazdu jadę razem z Krzyśkiem trasą do Opatowa gdzie zasiadamy do obiadku. Tu nas dogania Paweł i reszta klubowiczów. Też obiadują.

Troszkę nam schodzi na jedzeniu i grupa rusza przed nami. Gonimy ją. Przez nasze grzebanie odpuszczamy podjazd do źródła i podłączamy się do grupy, która stamtąd jedzie. Tempo mają nienajgorsze ale jak pada hasło, że na podsumowanie dnia nie zdążymy decydujemy się z Pawłem na podkręcenie tempa.

Trzymamy się trasy ale jedziemy swoje czyli dla większości ze zlotowiczów deczko za mocno. Dzięki temu doganiamy kilka grup i wyprzedzamy je. Na ostatnim terenowym odcinku już nikt nas nie goni. Docieramy na kwaterę przed 18:00. Kolejni klubowicze ściągają jakieś 25 min. później. Ostatni 35 min.

Trochę się udało dziś poganiać. Coś niecoś zobaczyć. Ogólnie bardzo przyjemne kręcenie. Tereny są pagórkowate więc wymagają zróżnicowanego systemu kręcenia. Pozwalają poćwiczyć zarówno gęste młynkowanie jak i siłowe dokręcanie na zjazdach. Dziś udało się wykręcić rekord prędkości tego wyjazdu - 66,4km/h bez dokręcania. Miodzio. Asfalty w sam raz dla szosowców. Gładkie jak stół i mały ruch samochodowy. No i te widoki. Czasem aż szkoda zdjęć robić bo i tak nie oddadzą tego, co oczy widzą.




Link do pełnej galerii





I znów się BS biesi i nie pozwala wkleić więcej zdjęć :-/


Kategoria Kilkudniowe