Podzamcze Chęcińskie cz. 2
-
DST
220.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
11:30
-
VAVG
19.13km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jeszcze raz moja Srebrna Strzała powiozła mnie w polski kraj...
Ale po kolei. Plan. Cel: Sandomierz. Dystans tam: 104 km. Dystans powrotny: 109 km. I to by było na tyle.
Wystartowałem trochę po 7:00. Droga do Sandomierza przebiegała niemalże bezkolizyjnie (jedno miejsce w rzeczywistości wyglądało inaczej niż na mapie i musiałem się chwilę pokręcić żeby się oświecić gdzie dalej uderzać). Było po drodze trochę terenu (piasek, kamienie, szutr) i zróżnicowanie wysokościowo. Na miejsce dotarłem bez większych problemów trochę po 14:30 (po drodze 2 dłuższe postoje na karmienie).
Na rynku wszamałem obiad, postrzelałem kilka fotek i ruszyłem w drogę powrotną. Wszystko szło całkiem dobrze dopóki było jasno. Do tego momentu jazda była bezproblemowa (pierwsze ze 20 km pomiędzy sadami jabłoniowymi). Za to jak się ściemniło, to zaczęła się ostra jazda bez trzymanki. Bez Garmina to bym się jeszcze następny cały dzień włóczył diabli wiedzą gdzie. Co się działo? MTB o zmierzchu. MTB po nocy i to co najmniej ze 3x. Przeprawa w bród przez jakąś rzeczkę (chyba odnoga Czarnej Nidy) ale głowy nie dam. I jeszcze na samiutkim końcu zamotałem się w Starochęcinach czyli rzut beretem od kwatery (nie
biłem sobie miejsca startu jako punkt do GPS-a).
Średnia czasowa słabiutka bo sporo straciłem czasu w nocnych podchodach. Kilka razy musiałem się wracać, gdyby nie GPS to bym nawet nie wiedział, że źle idę. W ciemności każde dżewo i każda kępa trawy wyglądają tak samo. Tak na dobrą sprawę, to ostatnich 40-50 km to bym raczej nie był w stanie powtórzyć z pamięci. Widziałem tyle, ile była w stanie objąć lampka roweru i latarka przymocowana do kasku metodą warunków bojowych czyli drutem.
Za to dzisiejszy dystans to jest moje dotychczasowe maximum zrobione jednego dnia. Do tej pory dłuższe dystanse robiłem jedynie jadąc do Cisnej.
Powrót o 23:30.
Plan na jutro: wyspać się, kółko max do 100km, Masa Krytyczna w Kielcach.
Pogoda może nie była super extra ale do jazdy odpowiednia. Trochę wiało. Jak tylko na chwilę się zatrzymałem, zaczynałem marznąć. Autentycznie cieszyłem się, że muszę na górki się wspinać bo dzięki nim udawało mi się rozgrzać.
Daleszyce. Jak dotąd bez komplikacji.
Trochę przez las ale w sumie niegroźnie.
Popas po serii podjazdów i zjazdów.
W końcu Sandomierz. Ponad połowa dnia za mną.
Stare miasto w Sandomierzu.
Sady. Kilometry sadów. Fanatyk jabłek umarłby z radości.
Ujazd. Ruiny zamku Krzyżtopór. Zobaczyłem je dopiero jak wyszedłem ze sklepu z upragnionym zapasem cieczy na drogę.
Tu się przeprawiałem w bród. Znaczy się sakwy w łapy i do połowy łydek przez wodę na drugą stronę. Powrót. Rower na ramię i ta sama droga. Oczywiście najpierw przeszedłem tą wodę bez bagażu i roweru żeby sprawdzić jaka głębokość i jakie dno. W butach do końca jazdy extrema. Przyda się druga para zabrana w ostatniej chwili. Mało widać? Ja widziałem jeszcze mniej :-)
Jedno z kontrolnych zdjęć nocnych.
"makgajwer" w praktyce.
Kategoria Kilkudniowe