Podzamcze Chęcińskie - cz. 1
-
DST
139.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
08:00
-
VAVG
17.38km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Podzamcze Chęcińskie - Dzień pierwszy.
Zaczęło się nieciekawie. O 7:10 wystartowałem z domu. 13 stopni. Mżawka. Nic to.
Niezawodny Garmin jak zwykle zrobił mi ciekawą trasę. Po około 20 km pierwszy raz wbiłem w lasy. I się zaczęło. Piasek + woda + wysoka trawa. Efekt był taki, że jakieś 3 km dalej czyściłem cały napęd i smarowałem łańcuch. Nie pierwszy raz tego dnia, oczywiście.
Potem trochę asfaltu, znowu trochę lasu i w Zawierciu nie było rady. Trzeba było poświęcić litr wody mineralnej żeby choć trochę zmyć to co się poprzyczepiało w lesie i kolejny raz smarowanie łańcucha.
W butach miałem już... ciekawie. Na szczęście zanim wyruszyłem, rzutem na taśmę, wrzuciłem do sakw drugą parę.
Za Zawierciem ucieszyłem się, że mam do pokonania kilka wzniesień. W końcu była okazja trochę się rozgrzać. Dłuższy postój regeneracyjny.
Asfalt nie trwał wiecznie. Garmin znowu posłał mnie w las, a ja głupi, posłuchałem. No i miałem co chciałem czyli piasek po raz trzeci. Jak już się wydostałem z tego lasu to znowu czyszczenie i smarowanie. Bynajmniej nie ostatni raz.
Po 48 km ponownie przepuszczony przez drogę, której właściwie nie było (przedzierałem się po polu, po śladach traktora), dotarłem w końcu pod jakiś sklep, gdzie czwarty raz czyściłem napęd z piasku. Tym razem bardzo dokładnie. Wykosztowałem się nawet na szczoteczkę do zębów, żeby powymiatać dokładnie cały ten syf. I na 1,5l mineralnej. No i smarowanie.
2 km dalej kapeć na przodzie. Zdejmowanie mokrej, sztywnej opony kosztowało mnie sporo czasu. Na dętce nie było widać dziury ale powietrze schodziło. Nie kombinowałem z łatkami tylko dałem nową i jazda dalej.
W okolicach Szczekocin pogoda zaczęła się poprawiać. Zniknęły zamglenia i nie było już mżawki. Miałem przez przygody w lasach i kapcia spore opóźnienie. Czas było przydepnąć. Kawałek ciągnąłem asfaltami ale potem Garmin jeszcze raz posłał mnie w las. Bywało różnie, i piasek, i ubity dolomit. Na szczęście już mi się nic nie kleiło do napędu i jazda przebiegała bez dalszych niespodzianek.
Co jakiś czas robiłem krótkie postoje na wszamanie kanapek i innych form kalorii.
Trasę miałem podzieloną na 5 etapów po mniej więcej 30 km. Na ostatnim jednak etapie poddałem się i olałem planowany odcinek. Ściąłem w dwóch miejscach wytyczone trasy i na koniec wbiłem na "siódemkę" by ostatnie kilka kilometrów do Podzamcza pokonać jak najszybciej. Poranna zaprawa w mżawce i lasach dała mi popalić.
Rowerek sprawował się zadziwiająco dobrze jak na pogodę i warunki, w jakich kazałem mu pracować.
Na calej trasie nie spotkałem ani jednego "rasowego" rowerkowca. Tylko kilku "lokalsów" co do sklepu albo na pole sobie ułatwiali drogę. W ogóle na trasie miałem dość spokojnie.
Plan na jutro: prawdopodobnie Sandomierz. Ale to się okaże jak trasę obejrzę. Na razie prysznic i coś wszamać. A potem jeszcze dodać ślad z GPS-a i jakąś fotkę lub dwie.
Tak miałem na starcie.
W drodze do Zawiercia.
Popas za Zawierciem
A to już trochę dalej - na tablicy stoi gdzie :-)
Widoki wyglądały tak czyli niewyglądały.
Kategoria Kilkudniowe
komentarze