limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:1944.00 km (w terenie 120.00 km; 6.17%)
Czas w ruchu:91:26
Średnia prędkość:21.26 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:72.00 km i 3h 23m
Więcej statystyk

DPD

Wtorek, 8 lipca 2014 | dodano: 08.07.2014

Na starcie coś koło +17. Wiaterku nie zarejestrowałem. Pogodnie. Rajd do Dęblina chyba w końcu nasycił mnie jeżdżeniem na jakiś czas bo dziś skrzętnie skorzystałem z zapasu minutek na starcie i pokręciłem sobie w tempie swobodnym do pracy standardową ostatnio drogą przez Łagiszę i Zieloną. Teraz czas na regenerację. Zwłaszcza zadniej części ;-p

Powrót kolejno przez ścianę płaczu, molo na P3, Zieloną, Preczów i Sarnów do domu. Po drodze trochę straszyło opadami ale na szczęście rozeszło się po kościach. Dziś bez objazdów bo wypadałoby się w końcu nieco zregenerować a i prognoza niezbyt zachęca. Poza tym jeszcze mam do zrobienia zaległego kapcia w Srebrnej Strzale.


Kategoria Praca

Powrót - runda 2

  • DST 146.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 20.86km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014
Uczestnicy

Dziś drugi dzień powrotu z Dęblina. Startuję kilkanaście minut przed 10:00 po uprzednim smarowaniu łańcucha i amorka. Jadę w kierunku Małogoszczy. Od razu zaczyna się akcja czyli podjazdy. Do Małogoszczy docieram w miarę sprawnie. Uzupełniwszy zapas płynów, co dziś było bardo częste, jadę do Oksy. Zaczyna się powoli robić opornie na jeździe. Tym razem nie dolegliwości ze strony nogi ale po prostu ogólne znużenie. Pierwszą wykładkę w lesie robię w Nagłowicach. Chwila w słoneczku nieco regeneruje siły. Tam też przyuważam tablicę kierującą do muzeum poświęconego Mikołajowi Rejowi. Podjeżdżam zobaczyć gdzie to i zrobić kilka foto. Kolejny cel to Sędziszów. Po drodze kolejne tankowanie płynów. Jedzie się dobrze ale temperatura drastycznie wzmaga zużycie. W Sędziszowie kilka foto i ruszam dalej czyli do Żarnowca. Po drodze focę jakieś ruinki przemysłowe. Chwilę potem zaczyna padać i nim zdążyło się rozkręcić chronię się na przystanku. Ponieważ zanosi się na to, że trochę deszczyk potrwa rozciągam się na ławeczce i jak mi się oko otwiera to już jest po deszczu. Jedzie się też lepiej. Szybko docieram do Żarnowca, gdzie robię kilka foto i gnam dalej czyli do Pilicy, gdzie czeka na mnie Prezes z osobą towarzyszącą. Staram się dociągnąć na miejsce jak najszybciej. Spotykamy się przy pizzerii gdzie poznaję Magdę. Zasiadamy do Giga pizzy i zaraz potem ruszamy przez Biskupice (miodzio podjazd) w stronę Podzamcza i dalej do Łaz. Tam dołącza do nas Aneta i we czworo jedziemy przez Chruszczobród do Wojkowic Kościelnych i dalej wzdłuż Pogorii 4 do Ratanic, gdzie zasiadamy do Radlerka w oczekiwaniu na panp. Chwilkę dychnąwszy ruszamy na Marianki gdzie przy "Pod Dębami" żegnam się i przez Preczów i Sarnów dociągam do domu.

Link do pełnej galerii


Małogoszcz.


Muzeum Mikołaja Reja w Nagłowicach.


W drodze do Sędziszowa.


"Ciuchcia" w Sędziszowie.


Przemysłowa ruinka.


Pretekst do tego, by odpocząć.


Żarnowiec.


Rozgrzebana Pilica gdzie spotykam się z Magdą i Marcinem.


Eskorta...


... jak się patrzy :-)


Za chwilę skręt w Karsów czyli prawie jak w domu.


Zachód słońca nad Preczowem.


Wynik za dzień.


Kategoria Kilkudniowe

Powrót - runda 1

  • DST 178.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 09:24
  • VAVG 18.94km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014

Po tym jak mi się noga wysypała w piątek wziąłem pod uwagę opcję,  że powrót będę robił na 2x. W sobotę przez pierwsze 30-40 km wydawało się,  że jest ok. Potem kontuzja znów się odezwała choć nie tak mocno jak dnia poprzedniego. To przesądziło sprawę i zdecydowałem, że lepiej jak pojadę sam spokojnie niż jak się wysypię chłopakom po drodze i rozwalę im taki ładny "miodzio z odrobiną rzeźni", jak to Mariusz zwykł mawiać.
I dobrze zrobiłem bo w praniu się okazało,  że początek dnia miałem całkiem nie do jazdy. Skrzętnie korzystałem z każdego pretekstu by chwilę pomarudzić. Pierwsza większa okazja to wjazd do parku w Czarnolesie, gdzie jest muzeum poświęcone Janowi Kochanowskiemu. Ja tylko kilka foto i jadę dalej. Kolejna okazja do zamarudzenia to foto pomnika żołnierza Batalionów Chłopskich. W Iłży z kolei okazję daje piec garncarski, ruiny zamku i obiad. Jadąc do Starachowic wymyślam sobie, że skrócę sobie przez las. Pakuję się w piach i tracę cenny czas.
Kolejny postój foceniowy odbywam przed Starachowicami focąc pomnik, rowerek i siebie. Potem usiłuję nieco się drzemnąć przy drodze. Nie wiem czy mi się oko zamknęło bo na zegarek nie spojrzałem ale od tego momentu zaczęła się dopiero jazda. Może znaczenie miało też i to, że w końcu zaczęła się akcja. Do tej pory droga bardzo często składała się z długich, płaskich,  nudnych prostych. Było tak nudno, że niewiele dawało nawet rozpędzanie się do 30 km/h. I tak dopadło mnie znużenie i senność.
Ze Starachowic kieruję się na Bodzentyn. W Tarczku rzuca mi się w oko tablica informacyjna o zabytkowym kościele. Skręca w lewo i po kilkuset metrach jestem przy budowli. Kilka foto i wracam na kurs. Przez Bodzentyn przelatuję zatrzymując się tylko na wbicie kursu do Daleszyc i kilka łyków resztek z bidona. Trochę korciło mnie by zatrzymać się przy ruinach zamku ale żal było wytracać pęd nabrany na zjeździe i zrezygnowałem.
W międzyczasie widoczki zrobiły się jak w górach. Na horyzoncie pojawiło się zauważalne większe wzniesienie. Tak sobie pomyślałem, że jakby byli ze mną Robert z Mariuszem to bym usłyszał: "Widzisz tą górkę? Za chwilę będziesz po drugiej stronie." I mieliby racje. Jak się okazało na mojej trasie był Świętokrzyski Park Narodowy a droga krajowa przebiegała po zboczu masywu Łysicy. Szczyt Łysicy znajduje się na wysokości 612 m n. p. m. Ja miałem w maximum podjazdu 408 m. A potem bajkowo dlugi zjazd świetnej jakości drogą.  Wystarczyło puścić klamki i 40 km/h zrobiło się samo :-)
W Św. Katarzynie robię zakupy na kolację bo w niedzielę to po 20:00 różnie może być ze sklepami a głodny nie zamierzam być. Osiągnąwszy Daleszyce załatwiam sobie nocleg w Podzamczu Chęcińskim i mając już wytyczoną metę ciągnę do niej bez większych przerw. Zatrzymuje mnie jedynie na chwilę drewniana kaplica w Dyminach, której strzelam kilka foto. Po drodze jeszcze pada kilka zdjęć w temacie spektaklu promieni słonecznych malujących po chmurach.
Nocleg osiągam ciut po 21:30 czyli jakieś pół godziny wcześniej niż zakładałem. Końcówka przejazdu szła mi bardzo dobrze. Zupełnie nie jak rano.

Link do pełnej galerii


Czarnolas. Muzeum Jana Kochanowskiego.


Zwoleń.


Ślady po II Wojnie Światowej.


Piec garncarski.


Iłża.


Regeneracja przed Starachowicami :-)


Wreszcie zaczyna się akcja.


Widok z Łysicy.


Łysica za plecami.


Daleszyce.


Malowanie światłem po chmurach.


Kaplica w Dyminach.


Do domu coraz bliżej.


Kategoria Kilkudniowe

Regeneracyjnie w pobliżu Dęblina

Sobota, 5 lipca 2014 | dodano: 05.07.2014
Uczestnicy

Dziś jazda rekreacyjna. Na początek odsypiamy wczorajsze szaleństwa. Potem solidne śniadanie i startujemy. Kierunek generalnie na Kalwarię ale nie do samego miasta. Nim wyjeżdżamy z Dęblina Mariusz zauważa znak wskazujący drogę do cmentarza sprzed II Wojny Świagowej. Kilka zdjęć i potem ruszamy w obranym kierunku trzymając się generalnie wałów Wisły gdzie tylko się dało. Bocznymi drogami docieramy w końcu do Świerża Górnego i przeprawiamy się promem na drugi (wschodni) brzeg rzeki i nieco od niego odbijamy by spróbować coś nowego zobaczyć. Udaje się. Na początek przy drodze w Maciejowicach fotografujemy pomnik upamiętniający bitwę dowodzoną i wygraną przez Tadeusza Kościuszkę. Potem sugerowani nazwą miejscowości Podzamcze szukamy oczywiście zamku. Znajdujemy ruinki nieopodal siedziby nadleśnictwa. Kilka foto i toczymy się dalej. Potem już tylko jazda i kilka przypadkowych foto w locie. Po drodze trochę terenu, trochę walki z wiatrem i wracamy w końcu do Dęblina. Na końcu jeszcze dokręcanie do 100 i potem już tylko relaks.

Link do pełnej galerii


Cmentarz wojskowy Balonna w Dęblinie.


Gdzieś po drodze wzdłuż zachodniego brzegu Wisły.

Miał być skrót do schodków ale nie wyszło ;-)


Co jakiś czas udawało się podjechać nad sam brzeg Wisły.


Pod tym sklepem rok temu chroniliśmy się przed ulewą. Nie sądziłem, że tu jeszcze zawitam. Świerże Górne.


Promujemy się na wschodni brzeg.


Trening siłowy.


Maciejowice.


Ruiny w Podzamczu.


Trochę na wesoło.


Trochę w piachu.


Kategoria Kilkudniowe

Uderzenie na Dęblin

Piątek, 4 lipca 2014 | dodano: 04.07.2014
Uczestnicy

Dzisiejszy wyjazd byl już planowany przez Mariusza jeszcze nim pojechałem na szlak Odry. Ostatni tydzień to ustalanie detali i w czwartek przed północą startuję na spotkanie z Mariuszem i Robertem na parkingu przy Pogorii 4 od strony Wojkowic Kościelnych.  To pierwsze kilkanaście km tego wyjazdu. Bez większego odwlekania ruszamy w drogę. Pierwszy punkt pośredni to Siewierz. Droga znana więc docieramy bez problemu. Kolejny pukt pośredni to Poręba. Ciemno, zimno i jazda za kreską na gps-ie. Kolejne miejscowości znikają w ciemności: Włodowice, Lelów, Koniecpol. Przed Koniecpolem zaczyna męczyć mnie brak snu.  W Koniecpolu próbuję drzemnąć się na przystanku ale nic z tego nie wychodzi. Robi się jasno i jazda zaczyna się robić przyjemnjejsza. Dalej kręcimy przez Włoszczową, Łopuszno, Końskie,  Ruski Bród, Szydłowiec, Skaryszew, Pionki do Dęblina. Sen męczy mnie wielokrotnie i w końcu doprowadzam do tego, że zalegamy na łące. Ile minut udało się drzemnąć to nie wiem ale robię się bardziej do jazdy. Obiad jemy w Skaryszewie pod postacią pizzy. Po 250 kilometrze siada mi lewa noga. Boli w oklicach kolana. Jazda robi się ślimacza do czasu aż Mariusz obdziela mnie ibupromami. Pomaga i znowu ruszamy dalej. Jednak tempo już nie to. Średnia spada z 23 km/h do ostatecznie 22,7 km/h. Jak dla mnie to i tak wartość rewelacyjnie wysoka jak na ten dystans i to z sakwami. Podejrzewam jednak, że chłopaki sami wykęciliby o wiele wyższą bo widać było u nich zapas mocy i nie doskwierał im tak brak snu. Na mecie focimy się na wjeździe przy tablicy z nazwą miasta. Potem jedziemy pod bardziej charakterystyczny punkt czyli pomnik przed Wyższą Szkołą Oficerską Sił Powietrznych. Ostatnie kilometry to dojazd do rodziny Mariusza.
Trochę refleksji mi się po tym rajdzie urodziło. Po pierwsze: nigdy więcej aż do następnego razu ;-p Po drugie: koniecznie się wyspać. Po trzecie: bez sakw. Niby to wszytko wiedziałem przed wyjazdem a jednak popełniłem te błędy. Ale w ogólnym rozrachunku: apetyt rośnie :-)


Link do pełnej galerii


Pierwsze niewyraźne zdjęcia z Koniecpola.


Witamy w końcu słoneczko.


Widzisz ten kościół na górce? Za chwilę tam będziemy.


I za chwilę jesteśmy.


Robi się przyjemnie ciepło.


Czasem dziwne rzeczy przyciągają uwagę :-)


Radom objeżdżamy bokiem.


Opactwo. Mariusz mówi, że to już rzut beretem.


Potem blachy, że to już Dęblin.


Dęblin zdecydowanie.


Pod szkołą lotników było tyle.


A jak padła komenda, że na dziś koniec jeżdżenia, to tyle.


Kategoria Kilkudniowe

DPOD

  • DST 101.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 04:26
  • VAVG 22.78km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 lipca 2014 | dodano: 03.07.2014

+11 na starcie i wrażenie rześkości. Jadę w długim rękawie czego potem trochę żałuję. Dojazd spokojny przez Gródków, Łagiszę, Zieloną i Dąbrowę Górniczą. Na miejscu o czasie. Bez większego stania na światłach. Dojazd całkiem ok.
Wczoraj dzień nierowerowy zaczęty od badań okresowych a zakończony spaniem i ładowaniem paliwa na dzisiejszy start. Niestety na nic się to zdało, bo przy oddawaniu zaświadczenia okazało się, że czegoś tam brakuje i muszę znowu jechać do przychodni. Nie namyślam się wiele tylko wskakują na powrót w obciski i ruszam. Na starcie jednak coś mnie tknęło i zajrzałem do sakwy. No tak! Nie mam ze sobą blokady. Czyli zamiast od razu do przychodni na początek do domu. Chyba rekord powrotu wycisnąłem. 43 min. Z blokadami najkrótszą drogą na Hutę Katowice (przez Sarnów, Preczów, na Piekło wokół P4 i dalej terenem wzdłuż torów obok P1, Gołonóg). Na miejscu mówią, że uzupełnią, owszem ale lekarz będzie dopiero po 11:00. Zostawiam więc papierek i gnam do pracy. Kolejne 20km wpadnie po 13:00 a potem jeszcze ze 16km na powrocie do domu i potem ze 20km na dojeździe do Wojkowic Kościelnych na spotkanie z Mariem i Robredo. To tyle, z tego co już zaplanowane. A co jeszcze wpadnie, to się okaże. No nie tak się miał ten dzień rozpocząć.

W trakcie pracy jeszcze jeden kurs na Hutę Katowice odebrać poprawione zaświadczenie. Potem powrót najkrótszą drogą przez Mec, Środulę, krawędzią Łagiszy do Gródkowa i do domu. Tu trochę czyszczenia Błękitnego i następnie pakowanie na wieczór. Resztę tego co dziś przejadę dobiję już do dnia jutrzejszego bo będzie to jeden przejazd.


Kategoria Praca

DP - mocne wejście - OD

  • DST 56.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 02:43
  • VAVG 20.61km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 lipca 2014 | dodano: 01.07.2014

+12 na starcie ale ze względu na wilgoć po wczorajszych opadach odczuwalnie chłodniej. Przed startem zabieram się za poczyszczenie nieco Srebrnej Strzały bo wczoraj na powrocie przerzutki już opornie pracowały. Rowerek ląduje na stojaczku i akcja rozwija się pozytywnie. Zestawiam wyczyszczony na ziemię, wrzucam sakwy i zonk. Kapeć na przodzie. Czyli dziś do pracy Błękitnym. Z tego wszystkiego zrobiło mi się opóźnienie dość spore i startuję w końcu o 6:30. Jakby nie jechać minimum 15 min. spóźnienia. Za to jedzie się bardzo komfortowo. Rowerek idzie lekko i cicho połykając sprawnie kilometry. Niestety sprawność przejazdu poległa na przejeździe przez tory przy "dworcu kolejowym" w Dąbrowie Górniczej. Z jednej strony Koleje Śląskie, z drugiej InterCity nad morze i nie pozostaje nic innego jak czekać aż odjadą. Nawet gdybym chciał po buracku przejść pod szlabanami to by się nie dało bo ten nad morze taki długi, że się nie zmieścił przy peronie. Lokomotywa za peronem, dwa wagony przed peronem. Nijak przejść. Jak już pojechały to dalej spokojna jazda przerywana postojami na światłach. Do celu docieram już bez większych przerw ale spóźniony 18 minut :-/
A w pracy od razu mocne wejście. Na biurku leży sobie dysk z monitoringu z notatką, że pilne. Czytam detale: potrącenie pieszego wybiegającego zza autobusu. Jak zobaczyłem w końcu co się nagrało... Jak ktoś wierzy, to niech się pomodli żeby przeżył.

Po pracy jadę pod molo na Pogorii 3 na spotkanie z Mariuszem by obgadać kilka spraw związanych z weekendowym wyjazdem. Zjeżdżamy się niemal jednocześnie i zasiadamy na ławeczce podebatować nad mapą. Potem jeszcze sporo tematów innych i robi się 17:00. Ponieważ Mariusz "ma plana" dołączyć do cotygodniowego objazdu Ghostbikersów ale ma jeszcze czas to robimy objazd we dwóch. Wzdłuż Pogorii 3 do przystani żeglarskiej gdzie odbijamy na Piekło i dalej terenem objeżdżamy Pogorię 4 do Wojkowic Kościelnych. Dziś nie ma policji na wjeździe i kilka samochodów parkuje już przy budce z kawą. Tu wracamy na asfalt i jedziemy w stronę Marcinkowa gdzie skręcamy do Preczowa. Dalej do Twardowic robiąc kolejny kawałek terenowy aż do Dąbia. W Dąbiu skręcamy na Chrobakowe skąd znów terenem do Malinowic. Obok szklarni wbijamy kolejny raz w teren i ciągniemy pod stadion piłkarski w Psarach. Tu się żegnamy. Mariusz jedzie gonić klubowiczów a ja wracam do domu. Tu opróżniam sakwę i jeszcze małe kółeczko do wsiowego Lewiatana.
Tak trochę boję się tego weekendu bo jak Mariusz sobie depnął, żeby podnieść ciśnienie, to ja miałem na liczniku 40km/h a on wciąż się ode mnie oddalał. Musiał mieć tak z 10km/h więcej. Strach się bać. Liczę tylko na to, że na długiej trasie nie będzie tak szalał ;-) Inaczej będzie musiał mnie skopać gdzieś do rowu jak padnę ;-p


Kategoria Praca