limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Goczałkowice - Kraków i do domu

  • DST 130.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 07:07
  • VAVG 18.27km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 maja 2013 | dodano: 19.05.2013

Trasa z Goczałkowic (pogięta ale jak bardzo to sam muszę na śladzie z GPS-a obejrzeć) do Krakowa. Potem pociąg do Katowic i rowerowy powrót do domu. Detale nieco później. Jest już po północy i rano trzeba mi się do pracy zebrać.


Ślad z trasy nieco potrzeszczały ale to ze względu na fakt, że były określone punkty do zaliczenia. Poza tym staraliśmy się trzymać w miarę blisko rzeki Wisły.


Dzień zaczynamy od solidnego śniadania. Jajecznica z 5 jaj na głowę na boczku. Wystarczyła niestety ledwo ledwo do 12:00.


Ruszamy planowo o czasie z Goczałkowic.


Środek lata.


Pierwszy punkt na dzisiejszej trasie do potwierdzenia. Kościół w Grzawie.


Podjeżdżamy do zabytkowego kościoła w Górze. Nieprogramowy ale blisko więc korzystamy z okazji.


Wbijamy do Małopolski przez most na Wiśle. Przy tej okazji jednemu panu taki ładny Mercedes zgasł przy wyprzedzaniu naszej mini-kolumny :-p


Kolejny punkt do potwierdzenia to muzemu w Oświęcimiu.


Rynek w Oświęcimiu.


I kolejny punkt programu.


Nad Wisłą chwila oddechu na pojenie i karmienie.




Promujemy się po raz pierwszy.


Promujemy się po raz drugi.


I docieramy do kolejnego punktu trasy - klasztoru w Tyńcu. Tu chwila oddechu. Podziwiamy panoramę a potem zjeżdżamy nad Wisłę i robimy postój posiłkowy. Tym razem kiełbaska z grilla i napój izotoniczny ;-)


Darek i Paweł objaśniają sobie elementy krajobrazu :-)


A Andrzej przeprowadza suszenie :-)


Zbliżamy się do Wawelu "autostradą" wzdłuż Wisły. Im bliżej celu tym ruch większy. Pod samym zamkiem ścisk.


Chwilkę stajmy obok Smoka.


W oczekiwaniu aż Darek załatwi pieczątki zabawa aparatem przy bramie Wawelu. Z rowerem, walizką i psem (lub którymkolwiek z tych elementów) nie można wejść dalej :-/ A ja do tego jeszcze uzbrojony ;-)


Potem małe zakupy (izotoników), serwis mojego kapcia na tylnym kole (od klasztoru ze 3-4 razy musiałem dopompowywać powietrze bo schodziło - znowu szkło, tak jak dnia poprzedniego tylko wtedy na przodzie) i ładujemy się do pociągu. Na całe szczęście stary "kanarek" więc jest gdzie się ulokować. Potem jeszcze dosiadło się kilka osób z rowerami i w przedziale było 13 tych pojazdów.

Po ponad dwóch godzinach jazdy o 22:45 ląduję w Katowicach. Przez Pętlę Słoneczną, Plac Alfreda, Siemianowice, Bańgów, Przełajkę i Wojkowice docieram do domu formalnie już dnia następnego (tzn. kilka minut po północy).


Tak wyglądała moja rowerowa niedziela w liczbach.

Link do pełnej galerii


Kategoria Kilkudniowe


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!