Goczałkowice - Kraków i do domu
-
DST
130.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:07
-
VAVG
18.27km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trasa z Goczałkowic (pogięta ale jak bardzo to sam muszę na śladzie z GPS-a obejrzeć) do Krakowa. Potem pociąg do Katowic i rowerowy powrót do domu. Detale nieco później. Jest już po północy i rano trzeba mi się do pracy zebrać.
Ślad z trasy nieco potrzeszczały ale to ze względu na fakt, że były określone punkty do zaliczenia. Poza tym staraliśmy się trzymać w miarę blisko rzeki Wisły.
Dzień zaczynamy od solidnego śniadania. Jajecznica z 5 jaj na głowę na boczku. Wystarczyła niestety ledwo ledwo do 12:00.
Ruszamy planowo o czasie z Goczałkowic.
Środek lata.
Pierwszy punkt na dzisiejszej trasie do potwierdzenia. Kościół w Grzawie.
Podjeżdżamy do zabytkowego kościoła w Górze. Nieprogramowy ale blisko więc korzystamy z okazji.
Wbijamy do Małopolski przez most na Wiśle. Przy tej okazji jednemu panu taki ładny Mercedes zgasł przy wyprzedzaniu naszej mini-kolumny :-p
Kolejny punkt do potwierdzenia to muzemu w Oświęcimiu.
Rynek w Oświęcimiu.
I kolejny punkt programu.
Nad Wisłą chwila oddechu na pojenie i karmienie.
Promujemy się po raz pierwszy.
Promujemy się po raz drugi.
I docieramy do kolejnego punktu trasy - klasztoru w Tyńcu. Tu chwila oddechu. Podziwiamy panoramę a potem zjeżdżamy nad Wisłę i robimy postój posiłkowy. Tym razem kiełbaska z grilla i napój izotoniczny ;-)
Darek i Paweł objaśniają sobie elementy krajobrazu :-)
A Andrzej przeprowadza suszenie :-)
Zbliżamy się do Wawelu "autostradą" wzdłuż Wisły. Im bliżej celu tym ruch większy. Pod samym zamkiem ścisk.
Chwilkę stajmy obok Smoka.
W oczekiwaniu aż Darek załatwi pieczątki zabawa aparatem przy bramie Wawelu. Z rowerem, walizką i psem (lub którymkolwiek z tych elementów) nie można wejść dalej :-/ A ja do tego jeszcze uzbrojony ;-)
Potem małe zakupy (izotoników), serwis mojego kapcia na tylnym kole (od klasztoru ze 3-4 razy musiałem dopompowywać powietrze bo schodziło - znowu szkło, tak jak dnia poprzedniego tylko wtedy na przodzie) i ładujemy się do pociągu. Na całe szczęście stary "kanarek" więc jest gdzie się ulokować. Potem jeszcze dosiadło się kilka osób z rowerami i w przedziale było 13 tych pojazdów.
Po ponad dwóch godzinach jazdy o 22:45 ląduję w Katowicach. Przez Pętlę Słoneczną, Plac Alfreda, Siemianowice, Bańgów, Przełajkę i Wojkowice docieram do domu formalnie już dnia następnego (tzn. kilka minut po północy).
Tak wyglądała moja rowerowa niedziela w liczbach.
Link do pełnej galerii
Kategoria Kilkudniowe