Ustawka Mariotruck-a
-
DST
47.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
03:00
-
VAVG
15.67km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś opowiastka z obrazkami.
Na dziś Mariotruck z Ghostów zwołał ustawkę w ceulu tytłania się w śniegu po drodze z Będzina do Pyrzowic i nazad. Plan miałem taki, że rano skoczyć ze zwierzaczkiem do weterynarza i ustawić się na starcie. Nieco nie wyszło. Szybki tel w celu ustalenia kto gdzie jest i gdzie z kim można się spotkać. Po rozmowie z Mario tak mi się coś ubzdurało, że oni na 12:15 chcą zajechać pod zachodni koniec pasa startowego. Rzut oka na czasomierz i wychodzi mi na to, że nie ma szans ich przed tym dogonić. Zbieram się i ruszam pod wschodni kraniec, gdzie się potem z nimi zdzwonię i jakoś się zjedziemy.
Na początek do Góry Siewierskiej i Dalej do Nowej Wsi.
W trakcie focenia i odzyskiwania widoczności (okulary pokryły się warstwą lodu) śmiga obok mnie zawodnik chyba na szosie. Był na tyle szybki, a ja bez okularów na nosie na tyle ślepy, że taki mi się zdawało ale głowy nie dam.
Pogoda jak na obrazku widać: mglisto. Na starcie miałem -8. Na szczęście bez wiatru. Tyle, że wiatru nie trzeba nawet żeby solidnie przemarznąć. Nowa Wieś, w stronę, w którą ją przejeżdżałem to cały czas zjazd aż do trasy Tarnowskie Góry - Siewierz. Latem to się tam leci 40 km/h i lepiej teraz z racji warunków drogowych trochę się klamek trzymałem ale gdzieś po drodze i tak chyba mi z 35 km/h zmierzyło. Kiedy dojeżdżam do skrzyżowania na dole ryj mam zamarznięty, widoczność znowu szczątkowa. Przejeżdżam skrzyżowania i moment na odzyskanie widoczności. Dziś wziąłem do jazdy rękawice narciarskie i tym razem łapy nieco mniej marzły. Jednak i one nie dawały rady momentami utrzymać temperatury.
Dojeżdżam do Siedlisk i kolejna sesja łączności z Mario. Tym razem sytuacja się wyjaśnia. Oni dojeżdżają do Siewierza i stamtąd będą jechać lasem pod lotnisko. Ja dokładnie w odwrotną stronę. Umawiamy się, że zjedziemy się po drodze w lesie i ruszam jechać swoje.
Zahaczam o teren, który kiedyś należał do wojska a konkretnie do jednostki lotniczej w Mierzęcicach. Mieli wspólny pas startowy z lotniskiem cywilnym. Potem ich zlikwidowali i zostały tylko straszące w lesie ruiny wytargane z wszystkiego, co się dało sprzedać lub spalić.
Docieram na miejscówkę, z której dobrze się ogląda siadające samoloty i jadę dalej w stronę Zendka.
Gdzie wbijam do lasu na drogę do Siewierza. Tak sobie nią niespiesznie popylam.
Robiąc czasem focię tu i tam sobie...
... i rowerkowi.
Aż w końcu nadziewam się przed Siewierzem (z mojego punktu widzenia, z ich za Siewierzem) Zimową Grupę Uderzeniową Ghostbikers.
Z kilku zamienionych słów widać, że zabawę mieli przednią. Między innymi solidna gleba Robredo zakończona centrowaniem przedniego koła. Jednym słowem: grubo. Poza tym też widać, że dzioby im pozamarzały bo bełkoczą tak samo jak ja :-]
Żegnamy się i jadę odkręcać kółeczko, które oni zaczęli.
Podjazd na rynek w Siewierzu w celu zbadania sytuacji. Pusto, mglisto. Jadę dalej.
Fota kościoła w Siewierzu.
Fota zamku w Siewierzu. Tym razem przysypany śniegiem więc trzeba uwiecznić.
Jadę dalej i wbijam na ścieżkę rowerową do Podwarpia. Po drodze kilka fotek bo zima wyglądała tam bardzo ładnie.
Rowerek ufocony w zimowych okolicznościach przyrody - ponownie.
Ony krzaczek bardzo mi w oko wpadł tym jak go zima potraktowała. Dziełu sztuki.
Fields. Endless fields...
"Nasi tu byli" czyli ślady Ghostów czterech.
Gdzie oni wbili na ścieżkę, tam ja wypadłem. Co na obrazku widać.
Nawet słoneczko na moment się objawiło nad Podwarpiem.
Potem "pognałem" prosto na Pogorię IV gdziem ufocił to, co było widać z tego zbiornika. Przy okazji chyba mnie zazdrość zbierała gdzieś od środka, że ja gleby nie mam, tom i sobie jedną też zafundował.
Gleba przez brak pomyślunku. Bo tak sobie pomyślałem, że piasek będzie teraz ładnie utwardzony przez mrozik, to sobie podjadę bliżej zamiast deptać nad skarpę. No tom podjechał. Piasek faktycznie był utwardzony. Tylko, że koleiny po quadach w nim też. Wpadłem przednim kołem w jedną z nich i nagle kółko zaczęło jechać w prawo kiedy kierunek miałem prosto i żem rymsnął jak długi. Usiłując uratować się zgrabnie z upadku do kompletu pizgnąłem prawą piszczelą w jakiś twardy kawałek rowerka. Przez dłuższą chwilę bolało jak diabli. W domu okazało się, żem deczko oskurowany w miejscu pizgnięcia i jucha leci. Ale cóż, takie życie rowerzysty - bez obrażeń to nie jest impreza.
Na Pogorii albo Straż Pożarna miała jakieś szkolenia lub ćwiczenia albo też ktoś się utopił. Lepiej, żeby to pierwsze.
Bez większego kombinowania, zrobiwszy jeszcze tylko kilka foto jadę prosto do domu przez Marianki, Preczów i Sarnów. Przed Mariankami wdziewam jeszcze przeciwwiatrówkę bo się jakoś tak bardzo niesympatycznie zrobiło. Do domu dojeżdżam zmarznięty ale w sumie zadowolony z objazdu.
Przy czym dalej zimy nie lubię.
Link do galerii tego, co dziś upstrykałem - 83 szt.
I jeszcze jedno foto :-) Tego jak wyglądało kółeczko Robredo zanim się z nimi spotkałem. Musiała być efektowna gleba.
Kategoria Inne
komentarze