limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

DPDZ

Wtorek, 27 marca 2018 | dodano: 27.03.2018

Dobrze, że w końcu do pracy na rowerku. Od razu dzień zaczyna się jakoś pozytywniej. Trochę jednak psuje to wrażenie pogoda. Nim wystartowałem było w miarę ok ale tuż przed 6:00 zaczęło kapać. Nic groźnego jednak dojazd trochę uprzykrzało, co chwila musiałem przecierać okulary. Startuję o 6:15 więc z czasem wąsko i decyduję się, w związku z tym, na dojazd najkrótszą drogą czyli przez Będzin. Na drogach jakby nieco intensywniejszy ruch ale udaje się przejechać bez zbędnych nerwów. Na miejscu jestem lekko po czasie za to niespecjalnie zmoknięty. W butach sucho więc jest ok. Przyjemny dojazd do pracy.

Nim wyszedłem z pracy powiało i wysuszyło. Niestety wiać nie przestało i większość drogi to zmagania z zimnym wiatrem. Zmógł mnie na tyle, że jak wjechałem do mojej wioski to musiałem wdepnąć do piekarni po jakieś szybko przyswajalne kalorie by dociągnąć do domu. Normalnie mnie odcinało. Trasa powrotna przez Mortimer i Reden w stronę Mostu Ucieczki. Po drodze jakaś księżniczka wyprzedzała mnie na Starocmentarnej mimo tego, że sygnalizowałem skręt w lewo. Z podziwu nie mogę wyjść jak ci ludzie "prawko" robią. Przed Mostem odbijam w stronę Łęknic i wzdłuż P3 toczę się na Piekło. Potem wzdłuż P4 do Preczowa i dalej przez Sarnów do domu. Tu przerwa na wchłonięcie jeszcze jednej, większej porcji kalorii o raz kawki. Trochę mnie to stawia na nogi. Pakuję sakwy i ruszam standardowym zagięciem do wsiowego Lewiatana po zaopatrzenie. Z balastem prosto do domu. Na powrocie zauważalnie chłodniej niż rano. Powrót w tempie spacerowym nieco wymęczony. Jednak nie udało się gładko przeskoczyć przez zmianę czasu. Sam nie wiem czy bardziej pasuje powiedzieć, że jestem zagubiony w czasie czy bardziej, że mam jet laga.


Kategoria Praca


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!