DPDZ
-
DST
39.00km
-
Czas
01:49
-
VAVG
21.47km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
+4 przed 6:00. Lekkie mgły na polach, trochę wysokich chmurek, raczej bez wiatru. Ruszam o 6:09. Jedzie się całkiem dobrze. Punkty pośrednie pozaliczane w standardowym czasie. Dziś jadę przez Łagiszę. Stoję wszystkie światła. Bez focenia. Bez sensacji. Na miejscu z zapasem kilku minut.
Popołudnia coraz przyjemniejsze. Jest cieplej niż wczoraj. Trochę wiaterku, trochę chmurek. Miło. Powrót dziś planowo wyszedł przez Decathlon w Sosnowcu. Z zakupami jadę Sokolską do Będzina gdzie zaliczam małego dzwona z lawetą. Na światłach na Al. Kołłątaja przy wiadukcie nad torami kolejowymi ustawiam się za lawetą. Robi się zielone. Laweta stoi a ja czekam aż ruszy. W końcu rusza. Deptam mocno na pedały a ten gamoń przede mną hamuje. Na 1,5m ciężko się nagle zatrzymać. Z wrażenia ściskam klamkę od przedniego hamulca tak uczciwie, że mi tylne koło leci do góry a siodełko wali w plecak. Przednim kołem odbijam się od zadka samochodu. Jakimś cudem udało mi się ustać na nogach ale obróciło mnie bokiem. Pozbierałem się szybko i jeszcze udało mi się przejechać na końcówce zielonego. Lekko pobolewała prawa kostka i lewe kolano. Trochę mi to do końca dojazdu do domu doskwierało. Od tego momentu ubyło nieco przyjemności z jazdy. Spokojnie, niespiesznie przez Łagiszę i Sarnów dotaczam się do domu. Tu odkładam zakupy z Decathlonu, zarzucam sakwy i kręcę standardowe kółko do wsiowego Lewiatana. Z balastem prosto do domu.
Kategoria Praca
komentarze