DPD
-
DST
35.00km
-
Czas
02:00
-
VAVG
17.50km/h
-
Sprzęt Merida Matts TFS 100D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsza rzecz po przebudzeniu to kontrola warunków za oknem. Termometr zeznaje -2. Wieje. Pada. Na parapecie lód. Otwieram okno by posłuchać odgłosów jakie wydają opony samochodów na jezdni i... jest dobrze. Mokro. Czyli nie ma szklanki, czyli da się jechać. Zbieram się ciut wcześniej by mieć zapas czasu. Ruszam 5:56. Odczuwalnie tak +2. Dziś przez Będzin. Droga bardziej ruchliwa ale nawet jakby gdzieś poprzymarzało to samochody to rozjadą i będzie dało się jechać w miarę bezpiecznie. W drodze okazuje się, że lodu nie ma nigdzie. Drobny deszczyk zapewnia całkiem niezłą przyczepność. Tempo raczej spacerowe głównie ze względu na to by się nie uflejać po same oczy. Ale i tak na kamizelce robi się wzorek maskujący. Przed wyjazdem potraktowałem buty impregnatem. Zadziałał rewelacyjnie. Na mecie w butach sucho. Generalnie spokojny dojazd do pracy choć trochę się napatrzyłem na różne dzikie akcje. Np. w Gródkowie wyprzedza mnie osobówka. Niemal na jej zderzaku siedzi tir z wanną i jeszcze wyprzedza tą osobówkę. Prawie gościa zepchnął z jezdni. Potem po drodze też jeszcze kilku takich co im się spieszyło. Na szczęście mnie omijali szerokim łukiem. Na miejscu okazuje się, że rower oblodzony, licznik oblodzony, kask oblodzony czyli jednak nie jest za ciepło ale jakoś tego nie dało się odczuć.
Powrót przez Dąbrowę Górniczą jakbym wiózł rodowe kryształy czyli powolutku i delikatnie. Padało i wiało co razem dawało rosnące pokłady lodu. Po tym, jak skasowałem kask na lodzie pod koniec 2012 roku mam teraz chyba coś na kształt fobii i w takich warunkach jeżdżę jak emeryt. Drogi w większości były jeszcze mokre. Już pierwszą solarkę widziałem więc możliwe, że ich mokrość wynikała z faktu uruchomienia tegoż sprzętu. Mimo tego miejscami pod kołami rozlegało się niepokojące chrupanie. Zwłaszcza na kawałku bieżni od mola do Świątyni Grillowania, gdzie to dzikim przejściem przeniosłem się na Pogorię 4 i dalej przez Preczów i Sarnów do domu.
Na finiszu stwierdzam, że mi się kamizelka łamie razem z kurtką. I jedno i drugie zamarznięte. Potem odkrywam też skorupę lodu na butach i stuptutach. Przymarzła też gdzieś linka od przedniej przerzutki szczęśliwie na "dwójeczce" więc jest jeszcze jakieś pole manewru. Tylna przerzutka pracowała już z oporami. Trochę na zakończenie rowerek poumywałem coby z napędu spłynęła ewentualna solanka i przy tej okazji obserwowałem jak wszystko co do tej pory spadło ślicznie zamarza. Odgłosy z posesji sąsiada świadczyły, że on te drzwi od samochodu otworzy ale walka będzie ciężka. Jutro chyba sobie rowerek daruję jeśli chodzi o dojazd do pracy i może tylko po południu jakaś rundka. Albo w ogóle przerwa do czasu aż to porządnie nie zamarznie albo nie wyschnie. Właśnie sobie zaczynam przypominać dlaczego zimy nie lubię. Dlatego właśnie, że ślisko. A taki ładny ten styczeń był. Nie mógł taki do końca zostać?
Kategoria Praca
komentarze
natomiast powrót o 22:30 był już w stylu jak to napisałeś "emeryta" i głównie chodnikami, a widać jak mrozik chwyta