DPND
-
DST
35.00km
-
Teren
9.00km
-
Czas
02:31
-
VAVG
13.91km/h
-
Sprzęt Bottecchia Senales Fat Bike
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś marudzenie przedstartowe ze względu na deszcz w nadziei, że przestanie padać. Ostatecznie wytaczam się o 5:54. Lekko kropi. Wieje z zachodu. Temperatura na plusie. Jezdnie mokre. Nim dotarłem do asfaltu przekonałem się, że polany wodą śnieg jest gorszy od lodu, jeśli chodzi o przyczepność i to upewniło mnie, że trasa maksymalnie asfaltowa. Żadnego jeżdżenia po chodnikach, terenu itp. Może dopiero na powrocie.
Kręcę wariant krótki przez Będzin. Wyszło jednak 1km więcej niż zwykle ze względu na omijanie chodników. Zaliczam z tego powodu pełną rundkę po będzińskiej Nerce. Poza tym trasa standardowa przez Środulę i Mec. Spokojnie, niespiesznie. Przejście przez tory przed izbą wytrzeźwień robię z buta, bo tam też zlodzenia.
Minusem przejazdu było to, że spod koła leciało dużo wody na gębę. Stuptuty robiły dziś poważną robotę. Dzięki nim w butach sucho na mecie. Kończę kręcenie z zapasem 9 min. Przyjemny dojazd do pracy.
Powrót z pracy to niemal przygoda :-)
Wracam na kierunku do Będzina. Jest nawet nieźle nie licząc zauważalnego i zimnego wiatru z zachodu. Ale przez Mec i Środulę jedzie się dobrze, nie za szybko, ale dobrze. Za izbą wytrzeźwień tym razem nie skręcam na przejście przez tory tylko jadę dalej i tory pokonuję tunelem przed dworcem kolejowym. Zaczyna się zadymka.
Podjeżdżam do serwisu w celu zmiany mostka. Dziś tego nie załatwię bo trwa poremontowe sprzątanie ale wstępnie umawiam się na środę. Jak pozwoli pogoda. Zadymka nie ustaje. Wręcz się wzmaga. Staczam się do przejścia podziemnego pod Al. Kołłątaja i zmieniam rękawiczki na cieplejsze. Lżejsze przemokły.
Przejścia dla pieszych przy Nerce pokonuję grzecznie z buta. I to było dobre posunięcie. Na drugim samochód bliżej mnie zatrzymał się bez problemu ale na drugim pasie Meganka też chciała stanąć ale jej nie wyszło i przeleciała przez pasy. Gdybym nie stał i nie czekał cierpliwie, to bym zarobił ze zderzaka.
Dalej w zadymce przebijam się przez Zamkowe na ścieżkę do Grodźca. Już z daleka widzę, że na drodze jakiś problem. W stronę Grodźca sznurek samochodów. Oj! Wkurzę trochę kierowców! Jadę sobie niespiesznie prawie nieodśnieżoną ścieżką aż pod browar. Problem na drodze ujawnia się pod postacią autobusu, który nie może się wytoczyć na górkę. Cóż... bywa.
Od browaru objeżdżam bokiem do ścieżki rowerowej do Wojkowic. Przy dawnej kopalni Grodziec zadziwia mnie niesamowity spokój. Zwykle o tej porze ta droga jest bardzo ruchliwa. A tu nic. Ani jednego pojazdu. Dlaczego widzę kawałek dalej. Nieco przed Orlenem (patrząc od Grodźca), stoi osobówka, która nie daje rady wyjechać pod górkę do Grodźca, a w stronę Wojkowic wszystko jedzie wolniej niż na kondukcie żałobnym. Tu chyba też kilku kierowców się wkurzyło jak ich zgrabnie powyprzedzałem i poobjeżdżałem w drodze do domu. Tu też pierwszy raz mam naprawdę ślisko pod kołami ale grube oponki idą wzorowo i nie ma ani uślizgów ani gleb.
Skręcam w teren na prostą do domu. I ten kilometr w sumie był najgorszy na trasie. Głębokie koleiny wyjeżdżone w zamarzającym, zlodzonym śniegu mocno utrudniały jazdę. Obyło się bez łażenia z buta ale kilka razy utknąłem w lodowej kaszy. Reszta drogi już po ładnie wyślizganym śniegu. Ostrożnie ale bez przesady.
Na skrzyżowaniu mojej ulicy z "913" było już prawdziwe lodowisko. Słyszałem z kilku miejsc piłowanie opon po lodzie. Ostatnie 300m jechałem bardzo ostrożnie bo w świetle czołówki droga lśniła niemal jak lustro.
Pługi jeździły, owszem ale nie mogły być wszędzie i niektóre stały razem z całymi wężykami pojazdów. Kiedy wszedłem do domu po mojej ulicy też przemknął pług tylko pytanie co to da, bo równocześnie trwała już kolejna fala zadymki. Jutro będzie Meksyk na drogach jeszcze większy niż dziś. Na chwilę obecną mam wolę podjęcia walki o poranku. Zdecyduję jak odemknę rano oka i rzucę nimi na ulicę ;-)
Kategoria Praca
komentarze