limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Spacerowo do Niegowonic

  • DST 117.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 08:25
  • VAVG 13.90km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 maja 2017 | dodano: 28.05.2017

Coś koło czwartku dostałem info od Ani, że planuje spokojnym tempem 70km do Niegowonic na sobotę. Po ostatnich klubowych grubych setkach to było coś, co mi bardzo pasowało. Namiary startowe: Sosnowiec, Żyleta, 9:00.

Z domu wytaczam się tak na styk o 8:30. Kręcę krótko przez Gródków i Będzin. Trochę spowalnia mnie cosobotni kociokwik przy targu ale potem już jazda znów robi się płynna. Zataczam się na zbiórkę z dwoma minutami zapasu jako przedostatni. Czekamy jeszcze na przewodnika i potem do wypełnienia kwadransa akademickiego na ewentualnych innych spóźnionych. Więcej się nikt nie zjawia. Nas jest szóstka: nasz rodzynek-organizator Ania, skołowany przez nią przewodnik Marcin i Cyklozowa ekipa w reprezentacji Pawła, Tomka, Romana i mnie.

Trasa generalnie po znanych nam terenach. Większość tego już kiedyś z kimś jechałem więc widoczki znajome tyle, że solo bym musiał się posiłkować albo mapą albo GPS-em. A tak mogłem sobie spokojnie kręcić za czyimś kołem zupełnie nie przejmując się tym, czy jestem we właściwym miejscu. Sprawę załatwiał przewodnik :-) Choć czasem mu tam trochę mieszaliśmy w planach to jednak skutecznie wyprowadzał nas potem na swój planowany szlak.

Docelowo kręciliśmy do kamieniołomu w Niegowonicach. Trasa przez Zieloną, Antoniów, Ząbkowice. Nic finezyjnego ale skutecznie do celu i dość spokojną drogą. W Niegowonicach dołącza do nas na chwilę Łukasz, z którym jedziemy do kamieniołomu. Tu robimy sobie dłuższą przerwę na wciągnięcie izotonika, innych form paliwa, pogadać, pośmiać się, pofocić. Ogólnie odpocząć chwilę.

Potem jedziemy szukać jaskini zawaliskowej przy niegowonickich skałkach. Ania znalazła ale nawet ona, mimo tego, że była z nas najszczuplejsza, nie dała rady wejść do środka zbyt daleko. To miejsce to raczej taki symbol jaskini niż nasze wyobrażenie o niej. Szukaliśmy wielkiej dziury do której wleziemy wszyscy razem z rowerami i jeszcze zostanie sporo miejsca :-)

Ze skałek, by nie jechać tą samą drogą namawiamy przewodnika na zjazd w drugą i pętelkę w terenie, która by nas znów do Niegowonic zawiodła. Był po drodze kozacki zjazd polną drogą, długi, trawiasty podjazd i potem znów kozacki zjazd po betonowych płytach :-)

Wracamy na spokojniejsze i bardziej płaskie drogi boczne i gruntowe na kierunku do Sławkowa. Gdzieś po drodze wjeżdżam na potłuczone chyba słoiki. Słyszę nagle "psss... psss... psss..." i na tyle mam zero luftu. Kolejny tradycyjny element ustawki - kapeć. Tradycyjnie ekipa ostrzy paluchy do szydzenia a ja robię wymianę. Na szczęście obyło się bez komplikacji i kilkanaście minut później jedziemy dalej.

Powoli zaczyna wszystkim świecić rezerwa. Jest już coś koło 16:00 i bardzo pożądane staje się skonsumowanie solidnego obiadu. Planujemy zjeść coś w Austerii w Sławkowie. Nim tam jednak docieramy zostajemy zmuszeni do objeżdżania miasta prawie dookoła. Akurat ma miejsce bieg i marszobieg więc musimy stosować się do wskazówek Policji i Straży Pożarnej i rzeźbić bokami do celu.

Obiadek to około godzinna przerwa. Wesoła, oczywiście. Ciepełko dało nam już nieźle popalić. Rano wydawało się, że nie jest jakoś bardzo ciepło ale jednak słoneczko operowało. Czuję, jak nieco mi łapki upaliło.

Posileni zaczynamy już powrót ogólnie w kierunku na Kazimierz sosnowiecki. Znów trochę znanych i nieznanych ścieżek i dróżek by ostatecznie dociągnąć do celu. Na razie jeszcze wszystkim jest po drodze więc jedziemy w stronę Zagórza omijając wjazd pod Mec i wykorzystując do tego celu niebieski szlak przez lasek zagórski. Wybywszy z lasu żegnamy Romana, który jest już rzut beretem od domu.

W piątkę kręcimy na Środulę i zjeżdżamy w stronę przejazdu kolejowego na Chemiczną. Zamknięty. Nawrotka i jedziemy obskoczyć to bokiem. Po drodze odłącza Paweł. W czwórkę kręcimy jeszcze po dom, w którym urodził się Jan Kiepura. Tu chwila rozmowy i znów się dzielimy. Marcin z Tomkiem odbijają w stronę kościoła na Pogoni, a ja z Anią jedziemy w stronę Żylety. Tam ostatecznie żegnam organizatorkę dnia dzisiejszego i solo kręcę, trzeci już dzisiaj raz, ścieżką małobądzką do nerki w Będzinie i dalej przez Łagiszę i Sarnów do domu.

Tu mi się przypomina, że jeszcze o sklep muszę zahaczyć. Mój najbliższy już zamykają więc robię jeszcze standardowe zagięcie do wsiowego Lewiatana załatwiając co trzeba. Potem już szybki zjazd do domu.

Bardzo fajnie spędzona sobota. Wesoło, pogoda dopisała, tempo takie, że nie trzeba było się nigdzie specjalnie napinać. Dużo fajnych widoczków. Umiarkowanie zmachany. To lubię.


Link do pełnej galerii



Organizatorka soboty i przewodnik.


Szczytowa liczebność grupy.


Po horyzont wszystko moje. Dużo tego. Kurka, będzie roboty z zarządzaniem ;-p


Niegowonicki smok.




Sprzedać to do Windowsa XP... Wystarczyłby cent od instalacji żeby spać spokojnie do końca życia ;-)




Panoramicznie.


Kategoria Jednodniowe


komentarze
amiga
| 09:18 poniedziałek, 29 maja 2017 | linkuj Wieki tam nie byłem, ale miejsce jest piękne :) tyle, że najczęściej mam nie po drodze...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!