limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2012

Dystans całkowity:1351.00 km (w terenie 179.00 km; 13.25%)
Czas w ruchu:69:24
Średnia prędkość:19.47 km/h
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:56.29 km i 2h 53m
Więcej statystyk

DPOSND

Wtorek, 6 listopada 2012 | dodano: 06.11.2012

+5 na starcie. Jazda sprawiała wrażenie opornej: co trochę gdzieś chłodem zawiewało, kolano lewe miało jakieś "ale", tu i tam coś się buntowało (w sensie mięśni). Chyba sobotni atak i niedzielna gleba dają o sobie trochę znać. Tym bardziej zdziwiło mnie na miejscu to, że czas przejazdu 41 min. Wydawało mi się, że będzie grubo powyżej 45.
Dziś zakładam nowe kółeczko do Błękitnego Rumaka a obecne zostaje w serwisie do regeneracji. I chyba pójdą do wymiany klocki w przednim hamulcu bo już coraz bardziej trzeba klamkę ściągnąć. Jak tak patrzę, to mają już ponad 9k km. Tylne padły jakiś czas temu w Beskidzie Niskim.

Po pracy na początek do Dąbrowy Górniczej wyszarpać z bankomatu kasę na nowe kółko. Potem do Będzina (przez Koszelew, wzdłuż Przemszy i koło Teatru Dzieci Zagłębia) do serwisu. Tam zostawiam stare tylne koło do regeneracji (uzupełnienie szprychy i "rewitalizacja" piasty) i zakładam nowiutkie, jeszcze ociekające czystością (230 zetów). Czynię też zdjęcie, które oddaje kontrast nowego elementu na tle całokształtu Błękitnego Rumaka noszącego na sobie jeszcze ślady harców wokół Krzeszowic i Rudawy.
W międzyczasie zdążyło się zrobić ciemno ale to nie powód by wracać. Trzeba objechać nowe koło, żeby się dobrze kręciło. Ruszam na Syberkę, potem obok M1 do Czeladzi. Stamtąd klinkierkiem do Grodźca i dalej przez Wojkowice do Psar. Na odcinku z Grodźca do Wojkowic zaczęło padać - deszcz ze śniegiem. Nie jakoś tragicznie mocno ale zauważalnie w połączeniu z zachodnim wiatrem, który również musiałem zwalczyć. U siebie na wiosce jeszcze zawijam do Lewiatana. Ostatni kilometr do domu był chyba najgorszy. Mokre ciuchy kontra zachodni wmordewind sprawiają, że momentalnie marznę. Na szczęście chwilę potem jestem już w domu.



Foto rowerka z nowym kołem zrobiłem jeszcze w serwisie bo szanse, że takie ładne i nowe dojedzie do domu były praktycznie zerowe. I się nie pomyliłem. Deszczyk już zdążył sprawić, że jest uflejane. Plus deszczyku jest taki, że reszta rowerka stała się nieco mniej uflejana. Ale tylko nieco.


Kategoria Praca, Serwis

Ustawka pod wezwaniem Oli

  • DST 79.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:05
  • VAVG 15.54km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 listopada 2012 | dodano: 04.11.2012

Na forum Ghostbikers Ola zwołała ustawkę w okolice Krzeszowic. Pierwsze moje podejście było takie, że na miejsce dojadę o własnych kołach ale po wczorajszej "dwusetce" stwierdziłem, że to już by było mocne kozaczenie i wprosiłem się do transportu :-)
Akcja zawiązała się pod będzińskim Zamkiem gdzie zebraliśmy się do kompletu. Skład to prowodyrka Ola, Edyta, Wallace, Frey, Domino i ja. Na miejscu miał być jeszcze Mario. Rozbieramy rowerki z kół, pakujemy je do pojazdów, potem pakujemy siebie i ruszamy do miejsca startu.
Podróż przebiegła bardzo wesoło. Na miejscu składanie rowerków, ostatnie czynności przedstartowe i ruszamy. I od razu z grubej rury. Błoto, skakanie przez drzewa, przedzieranie się przez krzaki czyli, jak to Mario chyba powiedział, jak u Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie.
Po drodze udaje mi się zaliczyć pokazową glebę, której widokiem cieszę oko Domina. Było to ładne salto przez kierę zakończone lądowaniem na plecach. Straty niewielkie. Gdzieś, jakoś udało mi się walnąć w piszczel. Później zmuszony byłem nieco zablokować sączącą się krew. Operacja okazała się skuteczna o tyle, że jucha przestała cieknąć i ból zniknął.
Potem było też wesoło. Błota, wypychanie, karkołomne zjazdy, śmiganie po łąkach i lasach. Ogólnie czad. Strasznie mi się takie coś podoba. Zwłaszcza, jak ktoś prowadzi a dzisiejsze przewodnikowanie zawdzięczamy Mario, który czekając na nas w Rudawie miał czas wymyślić plan jak nas wpuścić w maliny. Trzeba przyznać, że stanął na wysokości zadania. Potem jeszcze pomogła mu trochę Ola i wyszła z tego radosna improwizacja :-)
Po drodze dłuższa przerwa futrunkowa przy jakimś sklepie. A potem już powrót do pojazdów bynajmniej nie taką znowu prostą drogą.
Kiedy wylądowaliśmy przy pojazdach z podsumowania wyszło, że ogólnie były trzy gleby. Mnóstwo błota na wszystkim. Roześmiane od ucha do ucha gęby.
Już po zachodzie słońca rozbrajamy ponownie rowerki i pakujemy je do samochodów. Tym razem Mario wraca z nami.
Wspólny wypad kończymy pod Castoramą w Sosnowcu. Tu składamy dwukółki. Ola jedzie do siebie, Wallace do siebie. Reszta składu jeszcze przez chwilę razem. Potem Frey z Domino odbijają na Dąbrowę Górniczą. We trójkę, Edyta, Mario i ja, jedziemy do Decathlonu. Tu żegnamy się z Mario, który gna do Będzina a ja odprowadzam Edytę do domu. Żegnam się i prościutko przez Czeladź i Wojkowice jadę do siebie.
Dzisiejszy dzionek, to kolejny rewelacyjny wypad w gronie ludzi o tym samym poczuciu humoru i pasji. Nic, tylko życzyć sobie kolejnych takich :-)


A potem się zobaczy co z tego wyjdzie jak poskładamy :-)


Mario już na nas czeka.


Pierwsze wprawki w terenie.


A potem to już na całego.


Ale jest wesoło.


Dla odmiany trochę cywilizacji.


Ale nie na długo. Mario z Olą knują jak tu nas w kanał wpuścić.


I udaje im się koncertowo.


Dalsze podejścia do tego, jak by sobie drogę ubarwić.


Kółko dyskusyjne przy kawie na środku drogi. Tak też jest dobrze.


Wypych z pieśnią na ustach. Dla informacji: to jest zielony szlak rowerowy.


Końcóweczka zajefajnego zjazdu.


Przez łąki... przez pola...




Jeszcze jeden rower więcej do spakowania? Żaden problem.

Link do pełnej galerii


Kategoria Jednodniowe

Atak na "dwusetkę"

  • DST 206.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 11:06
  • VAVG 18.56km/h
  • Sprzęt Merida Matts TFS 100D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 listopada 2012 | dodano: 03.11.2012

Jakiś czas już mnie męczyło żeby zrobić "dwusetkę" i w końcu się zmobilizowałem.
Pobudka wcześnie (4:00) by na luzach się przygotować i nafutrować. Wyruszyłem około 6:25 i jeszcze udało mi się wbić na górkę paralotniarzy w Górze Siewierskiej i ufocić wschód słońca. Potem już normalna jazda. Kierunek na początek: Woźniki. Dojechane mniej więcej w przewidywanym czasie. Kolejny cel: Przystajń. Trasy nie miałem zaplanowanej w detalach. Jedynie punkty pośrednie. Pomiędzy rzeźbiłem na bieżąco. Tak więc wypadły po drodze i lasy, i pola, i mnóstwo mniejszych i większych miejscowości. Z Przystajni prosto na Olesno. Docieram tam około 14:00. Pokręciłem się trochę w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, do którego dałoby się wbić z rowerkiem ale nic mi w oko nie wpadło. Tylko restauracja na rynku i pizzeria. Obydwie raczej bez odpowiedniego dla mnie zaplecza. Tak więc się zwinąłem stamtąd. Początkowo na Dobrodzień ale tak sobie wykalkulowałem, że dnia braknie i zmieniłem po drodze plan czyli kierunek na Lubliniec. Wioskami, lasami, polami dorzeźbiłem w końcu do celu. Po drodze trochę focenia. Poznęcałem się między innymi nad zachodem słońca. Naprawdę ładne kolorki były. W Lublińcu zasiadłem do solidnego obiadu w Chacie Wuja Toma. Żurek, kurczak w sosie pieczarkowym + dodatki, gorąca herbata i kawa. To był już ostatni dzwonek na solidną porcję kalorii. Odczuwałem zimno bardziej niż ono faktycznie oddziaływało czyli organizm był wyskrobany z resztek energii. Tego, co spożyłem w Chacie wystarczyło już do powrotu. Z Lublińca wyjechałem przed 17:30 czyli w ciemnościach. Na początek "11" do Tworogu. Potem trochę rzeźbienia na pamięć i Garmina w stronę Tarnowskich Gór. Z Tarnowskich Gór całkiem na Garmina. Tak mnie motał, że nie wiedziałem po ciemku gdzie jestem. Odnalazłem się dopiero w Kozłowej Górze. Stamtąd już bez pomocy trafiłem do domu.
Po drodze było różnie. Postraszyłem trochę po lasach sarenki i wiewiórki. Zirytowałem całą masę psów. Pokopałem sobie w piasku i błocie. Poślizgałem się na mokrych liściach. Chwilkę pomokłem w drodze do Przystajni. I całkiem sporo nasiłowałem się z wiatrem. W domu byłem o 21:55. Kawał dnia w siodle.
Ale w sumie uważam wyjazd za bardzo udany. Cel osiągnięty: ukręcona dwusetka. I to w listopadzie, dla mnie miesiącu niełatwym do jeżdżenia.



Link do pełnej galerii


Wschód słońca na górce paralotniarzy.


Postój futrunkowy w drodze do Woźnik.


Zabytkowy kościół w Woźnikach.


Podobno Psar w polskim kraju jest 13. Te nie są "moje".


Zabytkowy kościół w Boronowie.


Przejechałem też przez miejsce, gdzie szalało tornado.


Rezerwat cisa.


Las w drodze do Przystajni. Szkoda, że nie było słońca. Kolorki z pięknych byłyby obłędne.


Olesno.


Wysoka.


Takie tam po drodze...


Cienie się wydłużają a do Lublińca jeszcze trochę zostało.


Znęcanie się nad zachodem słońca.


Lubliniec.


Chata Wuja Toma.


Jeszcze nie w domu ale blisko coraz bliżej.


Te plamy w tle to malunek na bunkrze w Dobieszowicach. Biorąc pod uwagę trasę tego dnia to jestem rzut beretem od domu.


Kategoria Jednodniowe

DPOND

Piątek, 2 listopada 2012 | dodano: 02.11.2012

+5 na starcie. Drogi mokre ale za to puste. Jechało się bardzo fajnie.

Na wylocie z pracy drogi dalej mokre ale generalnie aura sprzyjająca do jazdy. Początek standardowo do Pogorii 3. Miałem niby prosto do domu jechać ale tak fajnie się kręciło, że poleciałem wzdłuż P3 pod "Trzynastkę", tam w stronę Pogorii 4 i asfalcikiem po zachodniej stronie do Wojkowic Kościelnych. Stamtąd na Podwarpie, Hektary, Przeczyce, Chrobakowe, Malinowice i do domu.
Po drodze ładny zachód słońca się uskutecznił. Trochę irytowali mnie tuptusie, zwłaszcza TE tuptusie, co to one do kościoła deptały. Poubierane "galowo", na czarno, zupełnie niewidoczne w ciemności. Dopiero na jakieś 3-5 metrów przed celem człowiek się orientował, że coś ma przed sobą. A najgorsze w tym to, że łażą jezdnią, kiedy po drugiej stronie mają szeroki chodnik. Nie zrozumiem tych ludzi nigdy. Toto musi chyba wyginąć, jak dinozaury. Innej rady chyba nie ma bo strzelać do tego nie wolno :-/


Kategoria Praca