Październik, 2011
Dystans całkowity: | 1783.00 km (w terenie 203.00 km; 11.39%) |
Czas w ruchu: | 93:15 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 68.58 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
DPD
-
DST
32.00km
-
Czas
01:30
-
VAVG
21.33km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
16km tam, 16km powrót. Od Będzina kurs zaopatrzeniowy. Rano całkiem ciepło. Po południu silny południowo-zachodni wiatr. Czasem miałem wrażenie, że mnie mocniejsze porywy przewrócą.
Kategoria Praca
Głupio mi + DPD(z bonusem)
-
DST
45.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
02:19
-
VAVG
19.42km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Głupio mi bo ja tu śmigam w krótkich gatkach i bez długich rękawów a wszyscy naokoło poubierani jakby już zima była. Nawet kogoś w szaliku widziałem.
Do pracy std. 16 km. Po pracy niestandardowo. Najpierw do Dąbrowy Górniczej (ProLine - zakup pena), potem do Będzina (oskubać się trochę na czubie), potem przez Czeladź (obok M1 i do centrum), potem do Grodźca. I tu mię była skusiła taka jedna droga gruntowa. Ponieważ miała z tej strony koniec to i z tamtej też jakiś musiała mieć. Kierując się tą logiką wziąłem i się w nią zapuściłem. Dobrze wyjeżdżona, ze śladami pozostawionymi przez braci (bądź siostry) rowerzystów - czyli albo dokądś prowadziła albo skądś prowadziła, gdzie dało się dwoma kołami dojechać. Tak i też dojechałem. Durgi koniec (albo początek - zależy od punktu siedzenia) miała koło cmentarza w Czeladzi, tego, co to koło niego wczoraj robiłem pentelkę po ściernisku. Ruszyłem dalej w stronę Wojkowic ale zaraz potem niedługo skręciłem w prawo i neco pod górkę i wróciłem ponownie do Grodźca. Tu mi w oko wpadła chałupka, która jest siedzibą ukulturniania lokalnego społeczeństwa więcem wyciągnął aparat i jej pstryknął zdjęcie. Aparatu nie schowałem bo miałem w planie dziebko się jeszcze pokręcić po okolicy i coś pstryknąć.
Szybko też trafiła się kolejna okazja. Skierowałem się spod ośrodka ukulturniania w stronę Będzina ale zamiast wdrapywać się pod górkę skręciłem w wąski przejazd tylko nie wiem pod czym on był (tory, inksze jakieś miedium transportowe?) obok cementowni. Tamże nie mogłem się oprzeć i cyknąłem foto zykłej drogi. A właściwie niezwykłej. Ułożona z klinkieru pewnie jeszcze po wojnie do tej pory się trzyma. Rozlatuje się tam, gdzie jakiś "fachowiec" musiał coś zrobić i nieudolnie załatał wykonany przez siebie dołek. W okolicy Grodźca jest jeszcze kilka takich fenomenów, do których pielgrzymki powinni odbywać obecni budowniczowie dróg i robić foto i studia wyższe jak zrobić coś równie trwałego.
Z zamiarem powrotu bez odchyłek do domu zacząłem się piąć pod górkę obok boiska ale znowuż znęciła mię była jakowaś droga odbijająca w prawo. Początkowo asfaltowa, potem gruntowa w końcu przeszła w trawiastą. Objeżdżała jakoweś wzniesienie, na które pewnikiem drapali się quadowcy bo wjazd był strony. Ale co to dla mnie. Wprawiony w targaniu roweru po sobotniej wyrypie sprawnie wprowadziłem pojazd na czubiek tegoż pagórka i zostałem nagrodzony za ten wysiłek panoramą okolic. Co też uwieczniłem na obrazkach. Grzbietem owego wzniesienia dojechałem do drogi łączącej Grodziec z Gródkowem i stamtąd już potoczyłem się prosto do domu.
Centrum ukulturniania. Kiedyś pewnie zwykły budynek. Dziś, na tle powszechnie stawianych "kwadratów", oklejonych styropianem i pomalowanych na jednakowe, pastelowe kolory, budowla z charakterem.
Przejazd i klinkierek.
Tyle razy obok tego miejsca przejeżdżałem i zawsze ten domek jakoś moje oko przyciągał. Dziś w końcu mu fotę strzeliłem. Podobnych w Grodźcu jest więcej.
Ów "klinkierek", który tak mnie fascynuje. Nie pęka, nie robią się dziury, leży latami. No i o niebo lepiej wygląda na zdjęciach niż asfalt :-)
Mała panoramka. Niezbyt udana bo robiona w pośpiechu ale jeszcze kiedyś się tam wdrapię i powtórzę sesję przy lepszym świetle.
Ten domek jakoś moje oko ściągnął więc mu na zbliżeniu foto zrobiłem.
Nie wiem co to dokładnie za ruiny ale z tego pagórka podobno kiedyś latali szybowcami. Może jakieś pozostałości hangaru?
Cementownia w Grodźcu na zbliżeniu.
Kategoria Praca
DPD ale tak jakby luźna piędziestka.
-
DST
50.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
02:49
-
VAVG
17.75km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano do pracy standardowe 16 km. Tym razem udało mi się wyjechać wcześniej. Zadziwiająco ciepło choć niestety już ciemno.
Po południu postanowiłem się powłóczyć i wracałem okrężną drogą. Pojechałem najpierw w stronę Kazimierza ale nie dojeżdżając tam odbiłem na Klimontów, potem Wawel, do Czeladzi (obok rynku), z Czeladzi do Wojkowic (w lewo przed szpitalem). Za cmentarzem zainteresowała mnie pewna droga gruntowa. Nawet były na niej oznaczenia szlaku rowerowego ale oczywiście odbiłem w nie tą odnogę co trzeba i skończyło się na kilku zdjęciach i rundce po ściernisku. Wróciłem na asfalt i poturlałem się do Wojkowic. Koło kościoła (tego od strony Grodźca) skręciłem na Strzyżowice. Wdrapałem się na startowisko paralotniarzy w Górze Siewierskiej. Podziwiając widoki i niezdecydowanych paralotniarzy wszamałem bułkę z makiem. Ponieważ nikt nie kwapił się do startu (chyba za silny wiatr), zjechałem ze startowiska i ruszyłem do domu. Pojechałem przez Strzyżowice, żeby dobić do 50 km. Tempo średnie słabe bo część drogi w ogóle się nie spieszyłem.
Odkryłem w Czeladzi, że jeden z nitów mocujących sakwę to listwy z hakami był się wziął i urwał. Przygotowany jednak na taką ewentualność już od dość dawna, dobyłem śrubkę z nakrętką i podkładkami i skręciłem jedno z drugim. Jutro poprawię dodając gumowe uszczelki.
Kategoria Praca
D(expresowe)PD(spacerowe)
-
DST
38.00km
-
Czas
01:59
-
VAVG
19.16km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano tradycyjnie start z opóźnieniem czyli gonitwa na trasie. Opóźnienie jeszcze wzrosło bo po jakichś 3 km GPS zawołał jeść i nie było rady, trzeba było się zatrzymać i nakarmić. 6 st. na plusie i miejscami mgły. Ale generalnie nienajgorzej.
Po południu miałem plan pojeździć ale zupełnie zapomniałem, że ma dotrzeć dostawa zamówionych gadżetów i plany się zmieniły. Z jedną obładowaną torbą wracałem spacerowym tempem przez Dąbrowę Górniczą, wzdłuż Pogorii III i trochę wzdłuż IV, potem Preczów i Sarnów. Ciepło choć trochę zawiewało. Generalnie ładny dzień na rower.
Wyrypa jeszcze trochę wychodzi.
Kategoria Praca
Luźna piędziestka
-
DST
50.00km
-
Czas
02:20
-
VAVG
21.43km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po wczorajszym noszeniu roweru po górach wypadało trochę pojeździć dla rozruszania mięśni. Poskakałem po okolicznych pagórkach. Strzyżowice-Góra Siewierska-Twardowice-Nowa Wieś-Zawada-Sadowie-Przeczyce-Wojkowice Kościelne-Pogoria IV-Dąbrowa Górnicza-Będzin-Łagisza-Sarnów. W Przeczycach jakieś zawody piłkarskie. Policji jak psów. A może mrówków? No dużo w kazdym razie. Na Pogorii udało się polecieć 30+. Wizyta w Kaufie w Będzinie i powrót 12km z wyładowanymi sakwami (dużo bardziej wyładowanymi niż wczoraj).
Pogoda jeszcze całkiem, całkiem ale wracałem już po zachodzie słońca i temperatura zauważalnie spadła. Niestety.
Kategoria Inne
Wyrypa
-
DST
125.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
08:30
-
VAVG
14.71km/h
-
Sprzęt Kiedyś Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyrypa - to jedyne, jak można tą akcję określić.
Dla mnie zaczęło się o 3:00 nad ranem pobudką i przygotowaniami do startu. Wyjechałem z domu o 4:30 na spotkanie z Tomkiem na Zagórzu. Na umówione miejsce dotarłem kilka minut przed czasem. Zadzwoniłem do Tomka i okazało się, że mu nie odpalił budzik w komórce i będzie miał obsuwę w czasie. Powiedział, że nas dogoni i żebym na spotkanie z Jackiem i Krzyśkiem jechał sam. Pojechałem więc dalej na Klimontów i tam czekając na spotkanie wszamałem małe conieco. Przyjechał najpierw Jacek, chwilę potem Krzysiek. Razem ruszyliśmy w stronę Mysłowic. Po drodze dogonił nas Tomek.
W drodze do dworca w Katowicach Piotrowicach ekipa powoli się rozrastała i na miejsce dojechaliśmy już w siedmiu. Na żartach i opowieściach przeleciał czas oczekiwania na pociąg. Zapakowaliśmy się z rowerami do pojazdu, co proste nie było, bo inni amatorzy górskich rajdów już zdążyli zapełnić przedział bagażowy dość konkretnie. W wesołej atmosferze dojechaliśmy do Węgierskiej Górki.
Początek awantury w górach był, jak się później okazało, "lajtowy". Trochę stromizny po asfalcie ale spokojnie do wjechania. W miejscu, gdzie wbijaliśmy na szlak odbył się pierwszy postój. Przebieranki, karmienie, pojenie i inne czynności przedstartowe. A potem się zaczęło. Podjazdy. Po "kamcorach". I tak już było do końca. Tzn. z małymi przerwami gdzie na zjazdach albo płaskich kawałkach były bajorka z błotem albo przepływające strumienie. A czasem wszystko na raz: pod górę, "kamcory", strumienie.
I tu chwila na refleksję. Nie mając pojęcia jak to będzie wyglądało, okazało się, że jestem zupełnie nieprzygotowany do takiej akcji. Zabrałem na bagażnik obie torby. Nie zapakowane zbyt pełno ale jednak na taką trasę dużo za ciężkie. Łatwiejszymi kawałkami dało się z tym bociążeniem wjechać, ale miejsca gdzie trzeba było prowadzić dały mi popalić. Nie wyrabiałem rękami prowadzić pojazdu i wlokłem się w ogonku. Chłopaki litościwie co jakiś czas na mnie czekali.
Co prawda Jacek pocieszał mnie, że tego dnia wybrana trasa była dużo trudniejsza, niż tydzień wcześniej ale jednak nie zmieniało to faktu, że i tak za ostra jak na to co ze sobą wlokłem.
Poza tym, jednak rower jest do jazdy i prowadzenie go kilometrami jakoś nie dostarczało mi przyjemności ;-) Wolę trasę mniej dla harpaganów ale za to taką, gdzie podprowadzanie ogranicza się do niezbędnego minimum (po kilkaset metrów max).
Chłopaki jednak sporą część tego co ja prowadziłem, wjeżdżali. Zwłaszcza Krzysiek darł po takich miejscach gdzie reszta już wymiękała. Skąd tą parę w nogach miał, to nie wiem, ale miał jej sporo. Potem, jak się spotkaliśmy w Żywcu, właściwie nie wyglądał na jakoś specjalnie zmachanego. Czego nie dało się powiedzieć o niektórych z pozostałej szóstki :-p
Pod schroniskiem na Rysiance zrobiliśmy sobie dłuższy postój regeneracyjny. Tam obwieściłem ekipie, że z moim zestawem bagażu to ja nie wyrobię na dalszej trasie po takich szlakach (zwłaszcza, że to były szlaki piesze a nie rowerowe) i będę zjeżdżał do asfaltu i drogami bardziej dla rowerów pojadę do Żywca. Jacek podjął taką samą decyzję. Też miał na rowerze sakwy i choć szło mu dużo lepiej niż mnie, to jednak też lekko mu nie było.
Pożegnaliśmy się i razem z Jackiem, czarnym szlakiem, zjechaliśmy do Złatnej a potem już asfaltami, przez Ujsoły, Rajczę, Milówkę i Węgierską Górkę pojechaliśmy do Żywca. Do miasta dotarliśmy około 17:30. Kupiliśmy bilety na pociąg do Katowic po 19:30. Jacek nawiązał łącznosć z ekipą udrzającą na Pilsko. Chłopaki byli już w drodze do Żywca po zdobyciu szczytu. Planowali zdążyć na ten sam pociąg co my.
Mając sporo czasu pojechaliśmy na rynek rozprawić się z wielką pizzą i browarkiem (Jacek w wersji legalnej - 0,3l, ja w wersji nielegalnej - 0,5l, jakoś nie chciało mi się sobie odmawiać :-D ).
Potem niespieszny powrót na dworzec i oczekiwanie na pojazd do domu. Około 19:00 kas dopadła reszta grupy. Z tryumfem obwieścili zdobycie kolejnego szczytu na rowerach (choć nie cała szóstka tam się wdrapała). Potem 2 godziny w pociągu do Katowic i pierwsze pożegnania na Dworcu.
W pięciu ruszyliśmy do Sosnowca. Po drodze do siebie odbił Krzysiek. Potem Jacek znalazł się blisko domu więc się z nim pożegnaliśmy. Potem drugi Krzysiek odbił do siebie i już tylko z Tomkiem pojechałem na Zagórze. Tam nam zeszło coś z pół godziny na gadce na tematy rowerowe i w końcu się pożegnaliśmy.
Ruszyłem do centrum Dąbrowy za jakimś nieznanym bajkerem (a może bajkerką - w ciemnościach nie bardzo rozróżniałem i po prawdzie, to byłem już na granicy snu), który pociągnął mnie w niezłym tempie od Mecu do górki koło Expo Silesia. Bajker odbił w stronę Gołonoga a ja koło dworca PKP w centrum, przez Zieloną, Preczów i Sarnów dojechałem do siebie trochę przed północą.
Miałem plana jeszcze wbić relację z wypadu i nawet kompa odpaliłem, ale przy nim zasnąłem.
Całą drogę, jaką mi zmierzył GPS to było 138 kilometrów ale odjąłem sporo na to co było prowadzone bo nie uznaję teog jako jazdę. Jako teren policzyłem tylko to, co nie było na asfalcie jechane.
Na mapce to co jest w profilu wysokości linią prostą, to czas jazdy pociągiem, kiedy GPS miałem wyłączony.
Po drodze było tak...
...tak...
...i tak.
Widoki? O czymś takim się nie pisze. Się jedzie i ogląda.
Rzut beretem od Rysianki. Co nie znaczy, że dalej było łatwo.
Schronisko Rysianka.
Dla informacji: przejście na ścieżce rowerowej.
Po walce z pizzą w Żywcu.
Harpagany.
To też harpagany.
Pełna galeria