limit prowadzi tutaj blog rowerowy

Niejeżdżenie boli. Dosłownie.

Skalibrować wykres

  • DST 201.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 10:40
  • VAVG 18.84km/h
  • Sprzęt Scott Spark 750
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 czerwca 2021 | dodano: 27.06.2021

Żeby na wykresie słupkowym w końcu było widać, jaka nędza to jeżdżenie okołopracowe. Machnąłem sobie dwuseteczkę w okolice Częstochowy.
Detale jutro jak odeśpię. Na razie zimny browar.

EDIT:

Plan był taki, żeby ruszyć gdzieś około 5:00 ale nie przemogłem się. Startuję około 8:30. Jest już w miarę ciepło, sporo słońca.
Początek po znanym terenie. Przez Rogoźnik i Świerklaniec kręcę do Kalet. Sporo na tym odcinku przez las. Zresztą wystartowałem z ustawieniami GPS-a na kolarstwo górskie, więc niespodzianki były murowane. Docieram do Kalet bez problemów.

Kolejny punkt na trasie to Koszęcin. Ten odcinek też bezproblemowy. Przerw, jak na razie, nie robię większych. Czasem na foto czy przestawienie nawigacji na nowy cel. Z Koszęcina kręcę na Lisów. I tu odkrywam, że mam defekt. Zacina się blokada amortyzatorów. Po bliższym oglądzie dopatruję się problemu przy przednim amortyzatorze. Coś się tu przesunęło i linka się zablokowała. Niefajnie. Manetka od amorów jest zintegrowana (twinlock) albo blokują się oba, albo żaden. Znaczy się do końca jazdy jadę na bujanym. Będzie to czasem dawało popalić.

Z Lisowa (dalej bez postoju) kręcę do Wręczycy Wielkiej. Po drodze, w lesie, robię dłuższą chwilę na wciągnięcie nieco paszy. A jak ruszam, to wkrótce okazuje się, że GPS wpuścił mnie w chaszcze. Na początku była jeszcze gruntowa droga ale potem zaczęła stopniowo zanikać aż skończyłem w łące, w trawach po pachy. Ale ślad pokazywał, że mam się przez to przedzierać. Okazało się że ktoś te trawy przemierzał. Ruszyłem i ja. W trakcie tego chaszczowania trochę mnie okapało ale nie zdecydowałem się na wyciąganie płaszczopeleryny. I dobrze. Wkrótce przestało a potem wyszło słońce i lekki wiaterek, i wysuszyło. Nim dotarłem do jako tako przejezdnej drogi w lesie zorientowałem się, że to przejście przez łąkę to musiał robić jakiś myśliwy bo ślad prowadził od jednej wieżyczki myśliwskiej, do drugiej, po drodze zahaczając o lizawkę.

Potem już nie było większych niespodzianek. Spokojnie przez Kłobuck i Kamyk kręcę do Mykanowa. Stamtąd do Mstowa. Po drodze zjeżdżam w gruntową drogę i robię dłuższy postój na ciepły posiłek w postaci fasolki po bretońsku z racji wojskowej. W czasie gdy żarełko się podgrzewało ja zalegam w trawce rozprostowując kości. W dalszą drogę ruszam po 16:00.

GPS ustawiam na Poraj. Dalej mam ustawienie na jazdę górską więc nawigacja funduje mi sporo terenowych podjazdów. Dzięki nim objeżdżam Olsztyn. Kosztuje mnie to jednak sporo czasu, a dystans do przebycia jeszcze niemały, więc decyduję się na przełączenie nawigacji na tryb kolarski. Skłania mnie do tego zwłaszcza jeden odcinek terenowy z piachem. Na odblokowanych amortyzatorach nie miałem dość pary w nogach żeby to przejechać i kilkadziesiąt metrów deptam z buta.

Asfaltami, w miarę sprawnie, kręcę do Żarek i dalej do Myszkowa. Na tym odcinku fajna ścieżka rowerowa więc udało mi się trochę podgonić. W Myszkowie przestawiam się na kierunek do Siewierza. GPS proponował trasę przez Czekankę ale na tym odcinku był nielichy ruch i po drodze odbijam na Pińczyce. Stąd jest fajny zjazd, który na dodatek okazał się mieć już nowiutki asfalt. Dzika przyjemność staczać się za darmo z tej górki. Potem jeszcze kilka hopek i jestem w Siewierzu. Tu, na ławce niedaleko zamku, robię dłuższą przerwę karmieniową przed ostatnim odcinkiem do domu. Finisz przez Wojkowice Kościelne i Preczów.

Blisko domu okazuje się, że trochę braknie do 200km więc zaginam tu i tam żeby mieć pewność, że jednak będzie ten dystans. Kończę jazdę nieco przez 22:00.

Generalnie poszło lepiej niż się spodziewałem. Lewa noga, która na takich dystansach lubi dawać się we znaki, tym razem nie dała popalić. Trochę tam się przypominała, ale niezbyt nachalnie. Zeszło prawie 5l napojów. Praktycznie co 15 min. kilka łyków z bukłaka. Po drodze jedna dolewka wody. Jedzenia nawet niezbyt dużo: 2 słodkie batony, 1 bułka, 1 paczka sucharów, 1 racja obiadowa i 2 kostki Seven Oceans. I wystarczyło żeby nie pojawiało się uczucie odcięcia. Sporo pomogła pogoda.
Chyba tego mi w końcu trzeba było :-)


Link do pełnej galerii




Kozłowa Góra.


W drodze do Kalet. Na szczęście nie tędy gdzie widoczek.


Koszęcin.


Lisów.


Pierwsze miejsce szamania.


Niespodzianki w trybie nawigacji kolarstwo górskie.


Kłobuck.


Mykanów.


Mstów.


Gotowanie bez ognia.


Objechany Olsztyn.


Nówka asfalt na zjeździe z Pińczyc w stronę Siewierza.


Kontrolne zdjęcie pod zamkiem w Siewierzu.


Pomiar dystansu pod domem.


Kategoria Jednodniowe


komentarze
limit
| 03:09 wtorek, 29 czerwca 2021 | linkuj Dawno tam nie byłem, dawno. Jak w wielu miejscach. Zamiarowuję ponadrabiać.
gozdi89
| 20:56 poniedziałek, 28 czerwca 2021 | linkuj Pińczycki dywanik już ze 3 latka tam leży. Widać dawno w tamtych rejonach nie byłeś. Swoją drogą pojechałeś po ambicji, ale i tak nie wcześniej jak po urlopie 2 przekroczę lub więcej.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!